- Główny koszmar sytuacji polega nie ma tym, że płaca minimalna wynosi zaledwie 330 rubli (612 zł –red.) i jest to dużo mniej niż u sąsiadów, ale na tym, że w wielu miejscowościach, szczególnie centrach regionów i wsiach ludzie nie mają możliwości zarobienia nawet tej minimalnej stawki. Pracownicy dostają 150-200 rubli (370 zł!). Pracodawcy bardzo łatwo obchodzą prawo, przenosząc pracowników na 1/2 czy 2/3 etatu - mówi Lew Margolin ekonomista dla portalu Chartia97. 

To, że wynagrodzenia są głodowe przyznają nawet oficjalne władze. W obwodzie Homelskim wynoszą one równowartość 100 dolarów (383 zł). Do tego wiele przedsiębiorstw nie płaci ludziom gotówki, ale swoją produkcją - i tak np. pracownice zakładów tekstylnych „8 marca” z Homla dostają wypłatę w pończochach, skarpetkach i bieliźnie.

Żeby przeżyć, Białorusini nie tylko uprawiają przydomowe i daczne ogrody, ale też wyprzedają dolary oszczędzone wcześniej lub otrzymane od pracujących za granicą członków rodzin. Za cały 2018 r. Białorusini sprzedali bankom 1,738 mld dol.

- W przeliczeniu na walutę, od 2014 r. średnie wynagrodzenie na Białorusi zmniejszyło się dwukrotnie. Aby nie musieć w tej sytuacji „dwa razy mniej jeść”, ludzie wyprzedają oszczędności - zwraca uwagę Wadim Josub analityk Alpari.