James A. Burke, sędzia sądu wyższej instancji na Manhattanie, mógł wydać wyrok od 5 do 29 lat więzienia dla Harveya Weinsteina. Zdecydował się na bardzo surową karę, odrzucając większość argumentów obrony, np. ten, że oskarżycielki producenta po dokonaniu przez niego gwałtu utrzymywały z nim kontakt, a nawet decydowały się na stosunki intymne. W ten sposób poszedł za rozumowaniem 11-osobowej łatwy przysięgłych, która koncentrowała się na tym, czy w momencie dokonania przestępstwa Weinstein złamał prawo oraz na ile wiarygodne były zeznania oskarżycielek.
Po opublikowaniu w „New York Timesie" i „New Yorkerze" w 2017 r. artykułów o wykorzystywaniu stanowiska przez Weinsteina do molestowania podwładnych 90 kobiet wystąpiło z publicznymi oskarżeniami przeciwko niemu. Akt oskarżenia przygotowany przez prokuratora Cyrusa Vance'a (syna byłego sekretarza stanu) koncentrował się jednak zasadniczo na dwóch przypadkach. To gwałt, jakiego miał się dopuścić Weinstein w 2013 r. na aspirującej aktorce Jessice Mann w hotelu w Nowym Jorku oraz asystentce producenta Miriam Haley, która w 2006 r. w mieszkaniu Weinsteina na Manhattanie miała zostać zmuszona do seksu oralnego.
25 lutego ława przysięgłych uznała producenta za winnego obu czynów, choć już nie poważniejszych zarzutów przedstawionych przez Vance'a, w tym, że oskarżony był „drapieżnym napastnikiem seksualnym".
67-letni Weinstein po usłyszeniu 25 lutego, że jest winny, musiał przejść operację serca. Jest słabego zdrowia, więc mało prawdopodobne, aby wyszedł kiedykolwiek z więzienia, choć zapowiedział, że odwoła się od wyroku. Czekają go jednak inne procesy, zaczynając od oskarżeń złożonych w sądzie w Los Angeles.
To wielki tryumf ruchu #MeToo, który objął cały świat w proteście przeciwko wykorzystywaniu przez mężczyzn na wysokich stanowiskach swojej władzy do molestowania seksualnego podległych kobiet.