Do 33 utworów scenarzyści Dick Clement i Ian La Frenais dopisali, często wbrew pierwotnym intencjom czwórki z Liverpoolu, prostą fabułę. I tak romantyczne piosenki ilustrują niepokoje społeczne Ameryki połowy lat 60. XX w.
Jude (Sturgess), młody robotnik ze stoczni w Liverpoolu, wyrusza za ocean, by odnaleźć ojca – amerykańskiego żołnierza, który nie wie o jego istnieniu. Tam, w uniwersyteckim campusie, poznaje pochodzącego z zamożnej rodziny Maksa (Anderson), który właśnie podjął decyzję o porzuceniu studiów. Razem wyruszają na podbój Nowego Jorku. Z czasem dołączy do nich młodsza siostra Maksa Lucy (Wood). Jude’a i Lucy połączy uczucie, ale rozdzieli polityka.
Akcja przenosi się z nowojorskiego Greenwich Village przez targane zamieszkami rasowymi ulice Detroit na spalone napalmem pola Wietnamu. Jest wątła, bazująca na stereotypach i prostych skojarzeniach (hipisi, narkotyki, ruchy antywojenne, palenie kart powołania do armii, zamiana marzeń na komercyjny sukces).
Pierwszoplanowi aktorzy, w większości bez filmowego doświadczenia, wypadają blado. Ale to wszystko przestaje mieć znaczenie, gdy Taymor uruchamia swoją wyobraźnię i inscenizuje poszczególne piosenki. Surrealizm kolejnych scen zaskakuje, zachwyca i wciąga orgią kolorów i treści, odmiennością poszczególnych wizji.
Największe wrażenie wywarła na mnie rozbudowana inscenizacja „I Want You”, gdzie miłosne pragnienie zmieniło się w demoniczną wizję plakatowego Wuja Sama zgarniającego rekrutów na wietnamską wojnę. Ale także wspaniała, całkowicie odmienna aranżacja „Come Together” w genialnej interpretacji Joe Cockera jako menela, stręczyciela i hipisa.