– Wystąpię do sądu o autolustrację – zapowiedziała wczoraj Grażyna Leja (PSL), która kilka dni temu złożyła dymisję z funkcji wiceministra sportu i turystyki. – Gdy rozpoczęłam pracę w rządzie koalicyjnym PO – PSL, okazało się, że IPN dysponuje dowodami, które ponoć znacząco mnie obciążają – stwierdziła Leja w wydanym wczoraj oświadczeniu. Jakie to dowody? Zdaniem wiceminister chodzi o umowę, którą przed laty wraz z mężem podpisała z ich znajomym, zawodowym wojskowym, wynajmując mu mieszkanie. – Teraz dowiaduję się, że był związany z tajnymi służbami PRL. A skąd ja miałam o tym wtedy wiedzieć? – pyta Leja.

Aby wyjaśnić „tę kuriozalną sprawę”, Leja domaga się autolustracji. Zapewnia, że nigdy nie współpracowała z tajnymi służbami. „Rz” opowiada, że gdy wybuchła sprawa Zyty Gilowskiej (byłej wicepremier tajną współpracę przypisał zaprzyjaźniony esbek), jej znajomi odszukali wojskowego, któremu wynajmowała kiedyś mieszkanie, i zapytali, czy na nią i męża nie doniósł.

– Odpowiedział, że byliśmy za małymi pionkami, by się nami interesował – mówi Grażyna Leja. Jej zdaniem cała sprawa ma wyłącznie jeden cel: zaszkodzić nowemu rządowi. Premier nie postanowił jeszcze, czy przyjąć jej dymisję.

Rzecznik prasowy IPN Andrzej Arseniuk kategorycznie zaprzeczył, by Instytut informował kogokolwiek, w tym Grażynę Leję, o materiałach ze swojego zasobu archiwalnego. – Także żadna osoba z zewnątrz nie występowała z wnioskami o udostępnienie materiałów o wiceminister Lei – podkreślił rzecznik.

Te stwierdzenia Arseniuk odniósł też do Tadeusza Nalewajka, który ostatnio zrezygnował ze stanowiska wiceministra spraw wewnętrznych i administracji. Media spekulowały, że jego dymisja mogła mieć podtekst lustracyjny.