Byt początek lat 70. Jeszcze nie wybrzmiały echa rewolucyjnego albumu Milesa Davisa „Bitches Brew”, a już muzycy jego zespołu zakładali własne grupy.
Pianista Herbie Hancock utworzył Mvandishi, a później Head Hunters; pianista Joe Zawinul i saksofonista Wayne Shorter powołali do życia Weather Report; gitarzysta John McLaughlin stanął na czele The Mahavishnu Orchestra, perkusista Tony Williams grał w swoim Lifetime.
Wszyscy, jak Miles, łączyli jazzowe improwizacje z rockowym i funkowym brzmieniem. Tylko pianista Chick Corea poszedł inną drogą. Zafascynował go free jazz w najbardziej awangardowym wydaniu. Razem z kontrabasistą Dave’em Hollandem i perkusistą Barrym Altschulem założył grupę Circle. Czasem dołączał do nich radykalny saksofonista Anthony Braxton. Wydali cztery albumy, które nawet dziś zaskakują bezkompromisowym podejściem do improwizacji i oryginalną formą.
W tym czasie Corea zainteresował się scjentologią i postanowił zmienić styl: na bardziej przystępny, który ułatwiłby mu kontakt z publicznością. Miał już kilka wpadających w ucho melodii, które wystarczyło nasycić rytmem i emocjami. Zaczął rozglądać się za nowymi muzykami. Najpierw zaprosił współpracownika z lat 60., saksofonistę i flecistę Joe Farrella. Później dokooptował brazylijskie małżeństwo: wokalistkę Florę Purim i perkusistę Airto Moreirę. Na koniec jego wybór padł na młodego kontrabasistę Stanleya Clarke’a – jak słuszna była to decyzja, niech świadczy fakt, że jako jedyny grał we wszystkich trzech edycjach Return To Forever.
Wydanie pierwszej płyty zespołu zaproponował Chickowi Corei szef niezależnej wytwórni ECM Records z Monachium. Wcześniej wydał dwie płyty grupy Circle i solowe improwizacje pianisty. Album zatytułowany „Return To Forever”, nagrany w lutym 1972 r., ukazał się kilka miesięcy później. Najpierw tylko w Europie, ale jego sława szybko dotarła za ocean. Na płycie znalazły się sztandarowe kompozycje Corei: „La Fiesta” i „Crystal Silence”, które dziś można uznać za jazzowe standardy. Lider grał wyłącznie na fortepianie elektrycznym Fender Rhodes. Dwie piosenki śpiewała Flora Purim. Rewelacją okazał się Stanley Clarke, prawdziwy wirtuoz kontrabasu i gitary basowej.