Brandenburgia była do tej pory jedynym landem wschodnich Niemiec, w którym nie działał pełnomocnik rządu zajmujący się skutkami działalności służb bezpieczeństwa byłej NRD. Nie było też wiarygodnej lustracji po zjednoczeniu Niemiec.
– Przyczyna jest wszystkim znana. W landzie, którego premierem był Manfred Stolpe, trudno było uchwalić ustawę lustracyjną z prawdziwego zdarzenia – tłumaczy prof. Klaus Schroeder, socjolog z Uniwersytetu w Berlinie.
Stolpe był w czasach NRD blisko związany z Kościołem ewangelickim i jak wynika z akt Stasi, był jej współpracownikiem. Rządził Brandenburgią do 2002 roku, a później został nawet ministrem transportu w rządzie Gerharda Schrödera. To on oraz brandenburska SPD blokowali przez lata wszelkie próby rozliczenia z przeszłością. Efekt był taki, że lustrację pracowników administracji publicznej w Brandenburgii przeprowadzono bez jasnych kryteriów.
– W powołanych do tego celu komisjach zasiadali nawet byli współpracownicy Stasi – mówi prof. Schroeder. Jak obliczono, na rozpatrzenie akt jednej osoby przeznaczono średnio jedenaście sekund.
Dlatego też w graniczącej z Polską Brandenburgii nadal roi się od agentów Stasi na stanowiskach państwowych. Zwłaszcza w policji. Jak wynika z informacji stacji telewizyjnej RBB, do dzisiaj pracuje 220 policjantów, którzy byli agentami. Jest wśród nich szef landowej policji kryminalnej.