Informator TV Silesia twierdzi, że kilkanaście godzin przed wybuchem wraz z grupą ratowników został wezwany z innej stacji, by usunąć metan z feralnej ściany. Jego zdaniem ratownicy nie mieli szans wygrać żywiołem. -Tu po prostu ktoś kogoś oszukał, bo mimo tych naszych starań, nagromadzenie metanu nie było na tyle małe, żeby można tam było wpuścić górników do wydobycia węgla - mówił reporterowi stacji.

Jego słowom zaprzeczają przedstawiciele kopalni. Prokuratura i specjaliści z WUG już wcześniej potwierdzili, że wśród ofiar katastrofy są ratownicy. Według kopalni mieli znaleźć się tam wykonując rutynowe czynności.

Według słów ratownika akcja miała być przeprowadzana po cichu bez zgłaszania odpowiednim służbom. Prokuratura obiecała zbadać ten wątek w czasie wyjaśniania przyczyn katastrofy.

Jednym z wątków śledztwa będzie też sprawa doniesienia o fałszowaniu odczytów metanomierzy w "Wujku" jakie otrzymała w pierwszej połowie roku Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, a które zostało przekazane Okręgowemu Urzędowi Górniczemu w Katowicach i Komendzie Wojewódzkiej Policji w Katowicach.

Sprawa ujawniona krótko po piątkowej katastrofie przez TVN24 dotyczyła jednak katowickiej, a nie rudzkiej części kopalni "Wujek-Śląsk", w której doszło do tragedii. Na podstawie doniesienia w "Wujku" przeprowadzono kilka kontroli i żadna z nich nie potwierdziła nieprawidłowości.