"Chodzą, ale są ranni" - mówił o swoich zawodnikach serbski trener reprezentacji Ghany Milovan Rajevac. Ghana, która jako jedyna drużyna z Afryki wyszła z grupy na mistrzostwach świata cztery lata temu, teraz miała poradzić sobie bez swojej największej gwiazdy - kontuzjowanego Michaela Essiena.
[srodtytul] Głośny pochód [/srodtytul]
Dla Rajevaca mecz był podwójnie trudny. Gdy tylko okazało się, że reprezentacja Ghany zmierzy się z Serbią pojawiły się pierwsze kłopoty - trenerowi władze miasta Zlatibor zburzyły dom twierdząc, że była to budowlana samowolka. Posiadłość warta była pół miliona dolarów. Ogłoszenie składu na mistrzostwa skłóciło go też z drużyną. Ci, którzy nie przyjechali do RPA żółć wylali w mediach, Rajevaca nazwali marionetką menedżerów, podważali jego umiejętności i zarzucali działanie na niekorzyść drużyny po to, by ułatwić drogę na mundialu Serbom. Wczoraj w Pretorii Rajevac nie uśmiechnął się nawet na moment. Widać było, że gotuje się w nim tak, jak na trybunach. Huk na stadionie Loftus Versfeld to nie były tylko wuwuzele. Kibice Ghany przynieśli ze sobą wszystko, co wydawało dźwięk.
Wyjątkowy smak afrykańskiego mundialu to zachowanie fanów - nie zawsze patrzą na to, co dzieje się na boisku, nie fetują strzelca gola, bo albo nie widzieli, kto nim jest, albo interesuje ich drużyna, jako całość. Wczoraj w trakcie meczu urządzali wokół boiska pochody, w których w rytm narzucany przez liderów bujało się kilkaset osób. Woda w tyglu gotowała się powoli. Serbowie z grającym w Chelsea Branislavem Ivanowiciem i obrońcą Manchesteru United Nemanją Vidiciem wydawali się nie do przejścia nawet dla dużo szybszych napastników z Ghany. Piłkarze Radomira Anticia mieli za to problemy w ataku, to też większość akcji przerywana była w środku boiska.
[srodtytul] Gol zaczął festyn [/srodtytul]