Już pierwsze komunikaty PKW wskazywały, że ponad 30-stopniowe upały nad Bałtykiem nie odstraszyły letników od urn. Gdy o godz. 8 rano frekwencja w stolicy ledwie przekroczyła 2,6 proc., w podkołobrzeskim Ustroniu Morskim sięgnęła aż 20,17 proc. To właśnie tu zanotowano pierwszy krajowy rekord frekwencji podczas II tury.
Maria i Andrzej Brzyszkowie z Piły też chcieli zagłosować rano, kilka razy przychodzili przed punkt wyborczy w gminnej świetlicy, tuż przy plaży w Ustroniu. – Ale kolejka miała na oko z kilkaset metrów i sięgała do głównej ulicy, więc odpuściliśmy – mówi pan Andrzej. – Teraz, w południe, jest trochę lepiej, poczekamy najwyżej pół godzinki i w końcu zagłosujemy.
W kolejce zgoda buduje, bo Polska jest najważniejsza. Kontrast między wyborami a atmosferą letniej beztroski jest wyraźny, ale nie razi. Szorty, bikini, zapach olejków – kolejka wyglądałaby jak po dorsza z frytkami, gdyby nie zaświadczenia o prawie do głosowania w rękach. Nikt się nie wścieka na rząd plakatów z podobizną Jarosława Kaczyńskiego na ścianie vis a vis punktu wyborczego. Ani na chłopaka w koszulce z napisem: "Spieprzaj dziadu". – Mówią, że o tym, kto będzie prezydentem, może zadecydować jeden głos, więc może właśnie mój – śmieje się Maria Herwich spod Poznania, która przyszła głosować z dziećmi i buldogiem francuskim Ludwikiem-Filipem.
Władze gminy, by rozładować tłok, udostępniły autobusy, które woziły letników do sąsiedniego Rusowa. – O 13 mieliśmy tam frekwencję 38,85 proc. – mówi Ryszard Słomczewski odpowiedzialny za wybory w Ustroniu.
Ustronie, gdzie do godz. 13 zagłosowało 47 proc. wyborców (w I turze łącznie 76 proc.), nie były wyjątkiem. W Rewalu, gdzie