Pomarańczowy piętrowy autobus jest zawsze tam, gdzie gra reprezentacja Holandii. W dniu meczu prowadzi „pomarańczowy pochód” na stadion. Oklejony znakami turniejów, na których już był, jeździ z miasta do miasta. Organizacja De Oranjecamping, do której należy, oficjalnie dziękuje władzom RPA za zrozumienie „rozgrzewki holenderskich kibiców”.
Wczoraj autobus dotarł do Kapsztadu. Fanów drużyny Berta van Marwijka, którzy przyjechali tu z Europy, a nie Burów wspierających ojczyznę przodków, ma być ponoć 20 tysięcy. Opanowali centrum miasta, na szczycie Góry Stołowej zawiesili wielką pomarańczową flagę. Stadion Green Point ma być miejscem ich powrotu na szczyt, powrotu, którego akurat tym razem sami się nie spodziewali.
Holendrzy w finale mistrzostw świata grali dotychczas dwukrotnie – w 1974 i 1978 roku, przegrali je z gospodarzami tamtych mundiali – Niemcami i Argentyną. Drużynę Rinusa Michelsa kochał cały świat. Wymyślony przez niego futbol totalny, gdzie żaden piłkarz nie był przypisany do pozycji, gwarantował wielkie widowiska.
[wyimek]Holandia w drodze do półfinału straciła tylko trzy gole – w tym dwa po rzutach karnych[/wyimek]
Futbol totalny przegrał jednak z rzeczywistością, a teraz ikona tamtej drużyny Johan Cruyff pisze list do obecnej reprezentacji w „De Telegraaf”: „Jesteście bardzo blisko, ale nie lekceważcie Urugwaju, bo może być wielka niespodzianka. Nie czujcie się jeszcze jak mistrzowie”.