[b]Jakie byłyby konsekwencje?[/b]
Chodzi o to, by wybory parlamentarne odbyły się jak najpóźniej.
[b]A trzeci scenariusz?[/b]
Byłoby to funkcjonowanie dwóch równorzędnych obozów postsolidarnościowych. PO przyjęłaby do wiadomości, że taki podział się stabilizuje.
[b]Jak to „przyjęcie do wiadomości” miałoby wyglądać?[/b]
PO świadomie samoogranicza się na swoim prawym skrzydle, a równocześnie powstrzymuje możliwość powrotu do pierwszej ligi SLD. Oznaczałoby to, że PO staje się formacją bardziej centrową niż centroprawicową, z silnym skrzydłem lewicowym. Oczywiście bardziej liberalnym niż socjalnym. Wtedy PO mogłaby mieć sympatię mediów komercyjnych bez konieczności ich podporządkowywania.
[b]To chyba jakiś księżycowy scenariusz.[/b]
To się w pewnym stopniu zaczęło już dziać. Pomiędzy I a II turą 2 proc. wyborców Kaczyńskiego przeszło do Komorowskiego. Ale w tym samym czasie 4 proc. wyborców Komorowskiego poparło Kaczyńskiego.
Może więc scena polityczna ułożyć się w ten sposób, że PiS stanie się dużą republikańską partią centroprawicową. Społeczną, ze skrzydłem konserwatywno-liberalnym. O możliwości takiej przemiany świadczy umieszczenie na pierwszej linii frontu Pawła Poncyljusza, Joanny Kluzik-Rostkowskiej i kilku innych osób.
[b]A Platforma?[/b]
Zajmuje się ograniczeniem ekspansji Napieralskiego. W ten sposób mamy dwie partie postsolidarnościowe, a lewica pozostaje trwałym elementem na poziomie powiedzmy 15 proc. Ten scenariusz nie jest specjalnie wydumany, bo działa z powodzeniem od kilkudziesięciu lat w takim kraju jak Irlandia.
[b]Co by to oznaczało?[/b]
Że Polska na pięć – dziesięć lat staje się względnie stabilna. Obie formacje mogą znaleźć wspólny język. Tak było przecież w latach 2005 – 2006. Przypomnę: wspólne głosowanie w kilku kwestiach gospodarczych, przy powołaniu CBA, rozwiązaniu WSI. Jedyny z PO, który się wyłamał, jest teraz prezydentem. Ale wtedy był w tym głosowaniu osamotniony. Ten trzeci wariant osobiście preferuję, bo jestem zwolennikiem pluralizmu.