[b]Rz: "Od 4 lipca ponosimy same porażki. Jesteśmy w stałej defensywie. Tracimy kolejne punkty" – to wpis w pańskim blogu. Tytuł też jest znaczący: "Luźne powyborcze i posobotnie refleksje".[/b]
[b]Marek Migalski, eurodeputowany PiS:[/b] Tak napisałem, bo to prawda. To widać gołym okiem. Kampania wyborcza była naszą ofensywą, doganialiśmy głównego przeciwnika, nadrobiliśmy kilkadziesiąt procent straty i przegraliśmy o włos. Natomiast ostatnie trzy tygodnie są czasem, w którym jesteśmy wpuszczani na kolejne miny, na co reagujemy zupełnie bezradnie.
Ściągamy na siebie falę krytyki, także ze strony osób, które zaufały nam w czasie kampanii. Ci ludzie często dziś nie wiedzą, co myśleć o tym wszystkim. To czas, w którym nie potrafimy poradzić sobie z własnym przekazem, nie umiemy przekazać wyborcom tego, co chcemy. Za to jesteśmy opisywani w sposób, który jest korzystny dla naszych przeciwników politycznych.
[b]Przepraszam, ale nowy kurs PiS to wynik decyzji lidera partii, a nie czegoś innego. [/b]
Odpowiem tak: przyznaję rację Jackowi Kurskiemu i Zbigniewowi Ziobrze, że niepodnoszenie kwestii katastrofy smoleńskiej w czasie kampanii prezydenckiej było błędem. Trzeba to przyznać, bo jeśli my sami zamknęliśmy sobie usta w domaganiu się wyjaśnień – a pamiętajmy, że to katastrofa była przyczyną wcześniejszych wyborów – to znaczy, że przestraszyliśmy się tych, którzy nas zastraszyli, zarzucając nam nekrofilię, granie grobami, lub wyśmiewali czerń sukienek naszych posłanek. To im się udało, bo nas przyblokowali. Dzisiaj słuszną decyzją jest powrót do tej kwestii, ale formuła rozpoczęcia tej debaty jest kontrskuteczna.