Rządowy tupolew, który wrócił do Polski po dziewięciomiesięcznym remoncie, stoi w hangarze. A najważniejsze osoby w państwie latają cywilnymi embraerami, za których wynajęcie państwo płaci 25 mln zł rocznie.
W polskich Siłach Powietrznych nie ma bowiem ani jednego pilota, który może latać Tu-154. Nie ma też instruktorów, którzy mogliby ich wyszkolić. Powód? Resort obrony od kwietnia nie mógł się zdecydować, czy remontowana w rosyjskiej Samarze maszyna będzie nadal wykorzystywana do lotów VIP-ów, czy zostanie sprzedana.
W efekcie tego dwóch ostatnich pilotów wojskowych z uprawnieniami na ten rodzaj samolotu (w tym jeden instruktor) przez prawie pół roku nie latało i straciło uprawnienia. Dlatego też kilka dni temu sprowadzili go do Polski rosyjscy, a nie polscy piloci. – To kuriozalna sytuacja, której można byłoby uniknąć, gdyby od razu zdecydowano, czy tupolewem będziemy latać, czy go sprzedajemy. Było dużo czasu, by pilotów przygotować do lotów – mówi „Rz” jeden z oficerów Sił Powietrznych.
Był też inny sposób na uniknięcie kłopotów. – Od kwietnia zachęcaliśmy resort, by wysłał pilotów na szkolenia w kabinach treningowych, jakie są w Moskwie, ale z decyzją zwlekano – przyznaje Janusz Zdeb, dyrektor generalny warszawskiej spółki MAW Telecom International, która wraz z rosyjskim Polit-Elektronik odpowiadała za remont tupolewów.
Siły Powietrzne wysłały czterech pilotów na szkolenie do Moskwy dopiero 23 sierpnia (trwało do 3 września). – To jednak za mało, by uprawnienia odzyskać. Pilot musi zacząć latać pod okiem instruktora, a w Siłach Powietrznych takiego instruktora z uprawnieniami na tupolewa już nie ma – tłumaczy Zdeb.