Protesty przeciw reżimowi Baszara Asada ogarnęły wiele miast Syrii. W Homs, trzecim pod względem wielkości mieście kraju, manifestanci zajęli w poniedziałek plac w centrum. Ogłosili, że nie ruszą się stamtąd, dopóki nie zostanie spełniony ich jedyny postulat: zmiana władz.
Z minaretów w całym mieście nadawano apele o masowy udział w manifestacji. Na placu zebrało się 20 – 30 tysięcy ludzi. Wielu przyniosło materace, koce i zapasy żywności.
W nocy z poniedziałku na wtorek siły bezpieczeństwa zaczęły strzelać do protestujących. Ludzie w panice uciekali z placu. – Strzały słychać w całym mieście. Obawiamy się, że będzie masakra – mówiła mieszkanka Homs, której dom znajduje się nieopodal placu. Jeden z protestujących informował, że jest co najmniej czterech zabitych oraz kilkudziesięciu rannych.
Jeszcze w sobotę Baszar Asad zapowiedział w przemówieniu telewizyjnym do narodu zniesienie obowiązującego w tym kraju od 48 lat stanu wyjątkowego. Nie uspokoiło to jednak nastrojów. W niedzielę w Homs wybuchły zamieszki, w czasie których zginęło 14 osób.
Ministerstwo Spraw Wewnętrznych ogłosiło wczoraj, że w Homs, Latakii i innych miejscowościach doszło do „zbrojnego buntu" radykalnych ugrupowań islamskich finansowanych przez Arabię Saudyjską.