Już wiedzą, że wrócą do kraju jako zwycięzcy, bo zrobili więcej niż ktokolwiek mógłby wymagać. Szli od zwątpienia, przez nadzieję, po euforię i zawdzięczają to sobie.
Roy Hodgson i Cesare Prandelli jechali na Euro 2012 żegnani prośbami: tylko, żeby nie było wstydu. Na więcej nie liczymy.
Dostali misje samobójcze. Pierwszy o tym, że poprowadzi reprezentację, dowiedział się pod koniec kwietnia i od razu usłyszał, że jest selekcjonerem dla ubogich. Drugiemu drużynę rozbiła chciwość piłkarzy, którzy sześć lat po aferze korupcyjnej we Włoszech dalej trudnili się sprzedawaniem meczów i grą u bukmacherów.
– Nie, nie wzięliśmy Roya z powodów oszczędnościowych – zapewniał prezes angielskiej federacji David Bernstein na pierwszej konferencji prasowej, na której przedstawiał nowego selekcjonera.