Rio Ferdinand nie włożył tydzień temu koszulki "Kick it out". Rozgrzewał się w czerwonym trykocie Manchesteru United nie dlatego, żeby się nie zgadzał z hasłami. Wprost przeciwnie, jest czarnoskóry i wreszcie chciałby skończyć z rasizmem na stadionach.
Ale Rio miał pretensje, że organizacja robi za mało w tej kwestii i wiedział, że w tym wypadku jego protest będzie wymowniejszy, niż gdyby włożył na siebie nawet dwie koszulki. Znów narobił hałasu, ale dobrze, że tym razem chociaż w słusznej sprawie.
Przecież niedawno zapadł wyrok w sprawie Johna Terry'ego, który dostał cztery mecze dyskwalifikacji za nazwanie jego brata Antona "p... czarną p...". Rio przez aferę nie pojechał na mistrzostwa Europy, bo selekcjoner Roy Hodgson wolał wziąć obrażającego niż brata obrażanego, a potem jeszcze kibicom w metrze zapowiadał, że Ferdinanda do kadry na najbliższe mecze eliminacji mundialu 2014 nie weźmie.
Ferdinand stał się trybunem walki z rasizmem na angielskich boiskach i jego protest zaczął żyć własnym życiem. Nagle pojawiła się informacja, że chce powołać nową organizację: Federację Czarnoskórych Piłkarzy. Media to podchwyciły i okazało się, że Ferdinand ma siłę oddziaływania, której może sam się przestraszył.
Zaczął zaprzeczać: "Ludzie nie wierzcie we wszystko, co przeczytacie", ale niemal równolegle Peter Herbert, przewodniczący Towarzystwa Czarnoskórych Prawników w Wielkiej Brytanii, powiedział, że rozmowy się toczą. Może Ferdinand nie jest jego inicjatorem, ale chcąc nie chcąc, może stać się jego twarzą. Wystarczyło, że nie włożył koszulki i choć nie był jedynym, bo zrobili tak też m.in. JoLeon Lescott i Victor Anichebe, to o nim było najgłośniej.