Ostatnie zakupy poczyniliśmy w Naryniu, jedynej większej miejscowości na szlaku. Ostatnie porządki przed chińską granicą robiliśmy już wieczorem nad jeziorem przed przełęczą Tourgat. Zapaliliśmy też prawdopodobnie ostatnie ognisko (drewno przytaszczyliśmy na dachowych bagażnikach z nizin) przed powrotem do Kirgistanu. Dalej na szlaku drzew się raczej nie spodziewamy, a zapach tlącego się suszonego nawozu do przyjemnych nie należy.
Interaktywna mapa wyprawy
Adaptacja na wysokościach przebiegła pomyślnie i nikt się na dolegliwości nie skarżył, co nas cieszy, bo przed nami już tylko podnóże Tienszanu, Karakorum i Himalajów. Zaopatrzyliśmy się w sporo lekarstw i instrukcji medycznych, mamy też ze sobą butle z tlenem dla niedomagających, ale mamy nadzieję nigdy ich nie rozpakowywać.
Ostatnim punktem etapowym na kirgiskiej trasie była wizyta w karawanseraju z IX wieku w Tash Rabat. Tędy musiał jechać na wschód Marco Polo! Podróżnikiem był śmiałym i wytrwałym, geografem gorszym, dlatego trudno jego trasę dokładnie odtworzyć. Jednak jest bardzo prawdopodobne, że właśnie tędy wjeżdżał do Państwa Środka. Pozostało nam obejrzeć średniowieczny hotel z parkingiem dla wielbłądów. „Hotel” jest nad wyraz skromny i bardziej przypomina kopulasty kamienny bunkier. Tutaj kupcy chronili siebie, zwierzęta i towary przed rabusiami i niepogodą. My zamiast rabusiów spotkaliśmy Kirgizów, którzy swój barani piknik robili właśnie tutaj. Obfity jak na trwający właśnie ramadan. Poczęstunkom mięsnym i płynnym nie było końca, a odmawiać byłoby nietaktem.
Offroadowi zdobywcy próbowali nawet ostatnią przełęcz kirgiską Jedwabnego Szlaku pokonać, ale musieli przegrać z historią, gdyż ostatnie kilometry można przebyć tylko konno lub sportowym jednośladem. Do granicy Chin pojedziemy więc zawstydzającym nasze auta asfaltem.
Szczegóły na www.rp.pl/Tybet2013 oraz na stronie www.discover4x4.com.