Spodziewaliście się innego efektu? Patrząc na sejmową arytmetykę wynik głosowania był raczej przesądzony.
Zależało nam na tym, by projekt nie został odrzucony w pierwszym czytaniu. Po cichu liczyliśmy na to, że zostanie przyjęty i skierowany do prac w komisjach. Tam byłaby szansa dowiedzenia się czegoś więcej o aborcji w Polsce, przekonania posłów do słuszności tych rozwiązań. Może w komisjach dostalibyśmy też odpowiedzi na pytania, które zadawaliśmy na sali sejmowej. Niestety, stało się inaczej. Posłowie nie chcą się tym tematem zajmować, nie obchodzi ich to, że dzieci w Polsce są zabijane. To przykre.
Ale musi Pani przyznać, że ta piątkowa debata przed głosowaniem była bardzo emocjonalna. Nie za dużo było tych emocji?
Zawsze się zastanawiam nad tym w jaki sposób można merytorycznie rozmawiać o zabijaniu ludzi. Moim zdaniem na spokojnie i bez emocji się nie da. To jest taki temat, który będzie budził emocje, bo taka jest jego natura. Nie wyobrażam sobie byśmy siedzieli na spokojnie i zastanawiali się nad tym czy możemy zabijać ludzi, czy jednak nie. I to wszystko na poziomie wypranej z emocji dyskusji akademickiej. Nie wyobrażam sobie tego w takim wydaniu. Po prostu nie da się na chłodno do tego podejść.
A nie wydaje się Pani, że jednak można dyskusję jakoś uporządkować? Mam tu na myśli większą debatę w przestrzeni publicznej. Ta dyskusja w Sejmie nie była poprzedzona jakimiś większymi rozmowami, akcjami.
Debata publiczna się toczy stale. To nie jest tak, że uchwaliliśmy dwadzieścia lat temu jakąś ustawę i przestaliśmy o aborcji mówić. Są działania ruchów obrony życia, Fundacja PRO organizuje wystawy, pikiety, monitoruje sytuację w szpitalach. To działania stałe, które nie są podejmowane tylko przed debatą sejmową. Lewica też co jakiś czas wyciąga jednostkowe przykłady i robi wokół nich szum medialny np. sprawa Agaty z Lublina, Alicji Tysiąc. To ich sztandarowe projekty medialne, które wokół tematu aborcji krążą. Dlatego wydaje mi się, że temat jest obecny w przestrzeni publicznej. Mówi się o tym, dyskutuje.