Mamy tu istotnie problem, bo w placówkach niepublicznych rad najczęściej nie ma. Dlatego jako rzecznik wkrótce przygotuję wystąpienie w tej sprawie, aby tę sytuację prawną zmienić. Aby wszystkie dzieci i wszyscy rodzice mieli w naszym kraju te same prawa. Przy czym należy wyjaśnić, że ten system zakłada określone sposoby ustalania zbiorowej woli rodziców w danej placówce, co może prowadzić również do konfliktów. Jeśli bowiem któryś rodzic jest na przykład frutarianinem, to nie może wymusić na całej placówce, że będzie ona przestrzegać jego reguł, niezależnie od woli innych rodziców. I to również starałam się wyjaśnić w moim wystąpieniu do MEN.
Ale pani dowodzi, że można w przedszkolach wprowadzać programy typu „Równościowe przedszkole". Czy to nie jest wprowadzanie frutarianizmu?
Wprost przeciwnie. Jest to tylko jeden z możliwych programów, jak podkreśliłam, nieobowiązkowy. Chociaż moim zdaniem metodologicznie może być przydatny w kształtowaniu postaw.
Główny zarzut związany z pani wystąpieniem polega na tym, że zamiast stanąć w obronie prawa rodziców do kształtowania ich dzieci zgodnie z własnym światopoglądem, stanęła pani po stronie państwa.
Chyba sam pan redaktor widzi, że tego typu zarzuty są absurdalne. Ktoś koniecznie chce mnie wciągnąć w toczącą się wojnę światopoglądową. Tymczasem rzecznik stoi na straży prawa. A polskie prawo, jak już podkreślałam wielokrotnie, daje pierwszeństwo rodzicom w wychowaniu dzieci. Określa też kompetencje państwa i nauczycieli, aby zbiorowa edukacja była w ogóle możliwa. Nie widzę więc tu sprzeczności czy problemu. Nie wpływają do mnie też skargi związane z np. próbami wymuszania zmiany tożsamości płciowej dzieci. Nie potwierdziła się dotąd historia o intencjonalnym malowaniu paznokci czy przebieraniu chłopców za dziewczynki. Być może sytuacja się zmieni, ale dzisiaj nie ma takiego dylematu: czy jestem po stronie państwa czy rodziców. Z przykrością stwierdzam, że ktoś to wymyślił, ktoś posłużył się wyjętymi cytatami i fałszywymi tezami, przypisał mi opinie, których nie wygłosiłam. A co chyba najgorsze, kilku publicystów zaczęło powtarzać ten schemat, nie pytając mnie o zdanie i nie odnosząc się do rzeczywistości, choćby dokumentów, tylko z góry rozwijając zapożyczoną tezę.
Ale czy program, w którym oddziela się płeć społeczną i biologiczną, nie jest swoistego rodzaju frutarianizmem? Czy małe dzieci powinny dostawać takie informacje? Są w stanie je przyswoić, czy to nie burzy ich świata?