Wydaje się, że to spotkanie może mieć tylko jeden scenariusz. Holendrzy, którzy w piątek ośmieszyli mistrzów świata Hiszpanów wygrywając z nimi 5:1, tym razem muszą sprawić tęgie lanie zespołowi Australii, która przegrała 1:3 z Chile. Ale na szczęście piłka nożna to nie matematyka – tu wynik nie może być tylko jeden.
Tym bardziej, że dla Oranje mecze z Australijczykami to droga przez mękę. Do tej obie reprezentacje spotykały się trzykrotnie – dwa razy był remis, a raz ze zwycięstwa cieszyli się piłkarze z Antypodów.
Jednak tym razem wszelkie statystyki i historyczne wywody traktowane są z przymrużeniem oka. Australijska drużyna właśnie przechodzi przebudowę. Selekcjoner Ange Postecoglou zaczął pracę w październiku zeszłego roku (po kompromitujących porażkach 0:6 z Francją i 0:6 z Brazylią posadę stracił Holger Osieck). Postawiono przed nim konkretne zadanie – odmłodzić skład. W kadrze nie ma już australijskiej opoki, 42-letniego bramkarza Marka Schwarzera. Nie gra również 36-letni były kapitan Lucas Neill. Chociaż w Brazylii weteranów i tak nie brakuje – o sile Australii wciąż stanowią Mile Jedinak (30 lat), Mark Bresciano (34 lata) czy 35-letni Tim Cahill.
Postecoglou ma świadomość, że skład potrzebuje ewolucji, a nie rewolucji. Dlatego kibice i władze australijskiej piłki nie obiecują sobie po mundialu zbyt wiele. Na powtórzenie rezultatu z mistrzostw w Niemczech (w 2006 Australia dotarła do 1/8 finału, gdzie przegrała 0:1 z późniejszym triumfatorem Włochami) nikt nie liczy.
Ale w australijskiej reprezentacji jest coś, co sprawia, że nawet kibice z innych krajów trzymają za nią kciuki. Jest to drużyna słaba, ale niezwykle waleczna. Swoją grą przypominają o wartościach sportu, które powoli odchodzą w zapomnienie. Zawodnicy z Australii walczą o każdą piłkę, starają się atakować nawet w spotkaniach z lepszymi rywalami. W jej grze nie ma cienia asekuranctwa. Bo dopóki się walczy, jest się wygranym.