Zmarła Sława Kwaśniewska

W Poznaniu w wieku 85 lat zmarła Sława Kwaśniewska. Była wielką damą teatru. Modrzejewską Wielkopolski. Niezwykłą osobowością i pięknym człowiekiem. Szerszej publiczności znana była przede wszystkim z ról w filmach Agnieszki Holland, Feliksa Falka czy Janusza Kijowskiego.

Aktualizacja: 29.08.2014 16:03 Publikacja: 29.08.2014 13:25

Zmarła Sława Kwaśniewska

Foto: materiały prasowe

Przypominamy tekst Jana Bończy-Szabłowskiego z marca 2000 r.

Była jedną z nielicznych dziś aktorek, które traktują swój zawód jako posłannictwo, niekiedy wręcz misję. — Nabożny stosunek do aktorstwa został mi wpojony od początku. – mówiła przed laty w wywiadzie dla „Rz". — Krakowska szkoła teatralna, do której zdałam w 1945 roku, mieściła się naprzeciwko Teatru im. Słowackiego. Dyrektorem szkoły i teatru był Juliusz Osterwa. Natchnął nas wszystkich taką atencją do sceny, że gdy wchodziliśmy do gmachu teatru, przechodziły nas ciarki i aż chciało się przyklęknąć. Dla mnie było to tym większe przeżycie, że przed egzaminem do szkoły aktorskiej nigdy nie byłam w zawodowym teatrze. Sława Kwaśniewska od dzieciństwa była utalentowana artystycznie. Stwórca obdarzył ją pięknym głosem, świetnie tańczyła. Myśl o studiach dramatycznych podsunął jej jeden z aktorów Teatru im. Słowackiego, który oglądał spektakl szkolny z jej udziałem w Domu Żołnierza w Krakowie. Tam młodziutka Stanisława (bo takie imię nadali jej rodzice) Kwaśniewska grała personifikację Sławy.

Po ukończeniu krakowskiej PWST w 1948 roku zaangażowała się do teatru w Częstochowie. Później był Sosnowiec, Zielona Góra, Wrocław i Warszawa. W 1963 roku przyjechała do Poznania, aby związać się z tym miastem na stałe. Najpierw był Teatr Polski, gdzie widzowie mogli zobaczyć ją w znakomitych kreacjach: jako Elwirę w „Don Juanie" Moliera, Królową w „Hamlecie" Szekspira, Eleonorę w „Tangu" Mrożka, Simonę w „Marat/Sade" Weissa czy Matkę w „Niespodziance" Rostworowskiego. Za te role ceniła ją nie tylko publiczność, ale i krytycy.

Kiedy w 1973 roku Izabella Cywińska obejmowała dyrekcję poznańskiego Teatru Nowego, kompletowanie zespołu rozpoczęła od pani Sławy. Bo ona, jak wspominała Cywińska, była kwintesencją teatru, jego tradycją. Jej obecność porządkowała cały zespół, uczyła go szacunku do aktorstwa.

Zagrała wówczas wiele ról, którym nadała przejmujący rys psychologiczny. Były wśród nich: Eurydyka w „Antygonie" Sofoklesa, Kwasznia w „Na dnie" oraz Kaleria w „Letnikach" Gorkiego, Matka Piotra w „A jak królem, a jak katem będziesz" Nowaka, Helena w „Oskarżonym Czerwcu Pięćdziesiąt sześć", Matka w „Balladynie" Słowackiego. Budziła strach jako Klara w „Wizycie starszej pani" Dürrenmatta i uśmiech jako Lulu w „Skizie" Zapolskiej, jako Tola w „Narzeczonym Beaty" Rudnickiego czy Pani Orgonowa w „Damach i huzarach" Fredry.

Nie będzie przesady w stwierdzeniu, że współtworzyła kino moralnego niepokoju z przełomu lat 70. i 80. Jej postacie obdarzone gorzką życiową mądrością zwykle pozbawione były złudzeń, choćby suflerka Malina w „Aktorach prowincjonalnych" Agnieszki Holland. W „Wodzireju" Feliksa Falka zagrała Melę, dawną pracownicę estrady, rozpaczliwie samotną kobietę, która po omacku poszukuje miłości. Pojawiła się też w serialu „Jan Serce" Radosława Piwowarskiego jako pani inżynier, stąpająca mocno po ziemi. Nawet epizodycznym postaciom matek czy ciotek potrafiła jednym gestem i spojrzeniem nadać wiarygodny, zróżnicowany rys. Pokazem jej wirtuozerii był telewizyjny „Engagement" Filipa Bajona nagrodzony w 1986 roku Złotym Ekranem.

Nigdy nie miała poczucia niespełnienia. Kilka lat temu w „Firmie" Moniki Strzępki zagrała kobietę, która siedzi w pustej, nieczynnej stacji kolejowej. Wspomina i czeka. Pytana, czy sama czekała kiedyś na rolę, która nie przyszła, po długim zastanowieniu przyznała, że była nią postać królowej Elżbiety w „Marii Stuart". Schillera.

Jeśli czegoś naprawdę żałuje, to niezagrania w pierwszej części „Dekalogu" Krzysztofa Kieślowskiego. Ta propozycja stała w kolizji z premierą w TeatrzeNowym, więc Izabella Cywińska powiedziała stanowcze: nie. Potrafiła zaskakiwać. Kiedy Waldemar Zawodziński realizował „Życie jest snem" Calderona zaproponował jej postać Króla Basilia. Wybrał Kwaśniewską, bo jak przyznał, zależało mu na kimś kto ma „najwyższy stopień refleksji nad słowem i światem".

- Propozycja była zaskoczeniem – przyznała aktorka w rozmowie z „Rz". – Na początku myślałam, że to żart. Zwyczajnie bałam się też, że kiedy wejdę na scenę jako król Basilio, ktoś z widzów popatrzy z uśmiechem i powie: „Przecież to baba". Reżyser przekonał mnie jednak, że w tej roli płeć nie jest najważniejsza, że chodzi mu przede wszystkim o kogoś, kto z pewnej perspektywy spojrzy na upływające życie. Uważał, że to zrobię wiarygodnie. Ta postać niby nie ma bezpośredniego przełożenia na moje życie prywatne, ale jednak... Przygotowując się do niej, przypominałam sobie relacje z dziećmi i wnukami. Czasem iskrzyło, i wtedy każdy z nas musiał umieć przyznać się do błędów. Doświadczenia z życia mogą potem zaprocentować.

Jako heroina polskiej sceny nie przestała być normalnym człowiekiem, patrzącym na świat i siebie z dystansem i humorem. Lubiła podśpiewywać sobie słowa znanej operetki „Wielka sława to żart". Nie zapomnę jak kilka tygodni po moim artykule o niej w dodatku telewizyjnym „Rz" przyjechała na plan filmowy do Warszawy i w zimowe popołudnie odwiedziła nieoczekiwanie naszą redakcję. Była w pięknym białym futrze jak prawdziwa dama i wręczyła mi zawiniątko z porcją pierogów z Teatru Nowego. – Kiedy ostatnio spotkaliśmy się w teatrze, bardzo panu smakowały — dodała z uśmiechem.

Jan Bończa-Szabłowski

Przypominamy tekst Jana Bończy-Szabłowskiego z marca 2000 r.

Całkowite oddanie

- Udawać można w życiu, na scenie trzeba być prawdziwym.

- Sława Kwaśniewska wyrobiła sobie nazwisko i markę w polskim środowisku teatralnym, a o to znacznie trudniej niż o popularność, jaką daje na przykład pokazywanie się w serialach - uważa Eugeniusz Korin.

Jest niekoronowaną królową scen poznańskich, szerzej znaną przede wszystkim dzięki filmom Agnieszki Holland, Feliksa Falka, Janusza Kijowskiego, jedną z nielicznych dziś artystek, które traktują swój zawód jako posłannictwo, niekiedy wręcz misję.

- Nabożny stosunek do aktorstwa został mi wpojony od początku. Krakowska szkoła teatralna, do której zdałam w 1945 roku, mieściła się naprzeciwko Teatru im. Słowackiego. Dyrektorem szkoły i teatru był Juliusz Osterwa. Natchnął nas wszystkich taką atencją do sceny, że gdy wchodziliśmy do gmachu teatru, przechodziły nas ciarki i aż chciało się przyklęknąć. Dla mnie było to tym większe przeżycie, że przed egzaminem do szkoły aktorskiej nigdy nie byłam w zawodowym teatrze.

Sława Kwaśniewska od dzieciństwa była bardzo utalentowana artystycznie. Stwórca obdarzył ją pięknym głosem, świetnie tańczyła. Myśl o studiach dramatycznych podsunął jej aktor Teatru im. Słowackiego, który oglądał spektakl szkolny z jej udziałem w Domu Żołnierza w Krakowie. Tam młodziutka Stanisława (bo takie imię nadali jej rodzice) Kwaśniewska grała personifikację Sławy.

- W szkole krakowskiej uczyli mnie przedwojenni mistrzowie - Nowakowski, Burnatowicz. Największe wrażenie robił jednak Osterwa. Kiedy pojawiał się, wszyscy byliśmy w niego wpatrzeni. Nie zapomnę go nigdy - szczupły, siwy mężczyzna, chodził w mundurku jak Stalin. Pięknie opowiadał anegdoty, np. o swojej żonie, która była siostrzenicą Sapiehy. Okres szkolny, choć przypadał na drugą połowę lat 40., zapamiętałam jako cudowny czas. Skończyła się wojna, młodych aktorów było jak na lekarstwo, więc już w szkole mogliśmy brać udział w przedstawieniach. Najpierw zdałam do Studia przy Starym Teatrze. Wyszli z niego m.in. Marta Stebnicka, Tadeusz Łomnicki, Stanisław Zaczyk, Jerzy Nowak, Wiesław Drzewicz. Po roku przeniesiono nas do szkoły dramatycznej. Skończyłam ją w 1948 roku. Na scenie spotykaliśmy całą plejadę najznakomitszych aktorów: Leszczyńskiego, Ćwiklińską, Kurnakowicza, Solskiego. Potem wszyscy absolwenci porozjeżdżali się po Polsce.

Sława Kwaśniewska również wyjechała z Krakowa. Otrzymała propozycję pracy w Teatrze im. Mickiewicza w Częstochowie.

- Po dyplomie dyrektor Dąbrowski, kierujący wówczas Teatrem im. Słowackiego przyznał, że na razie nie ma dla mnie propozycji i poradził, bym przeniosła się na sezon do Częstochowy, gdzie również reżyserował. Tam mogłabym sporo zagrać i po roku z pewnym dorobkiem wróciłabym do Krakowa. W życiu jednak nie można niczego zaplanować do końca. Kiedy więc pojechałam do Częstochowy, wpadłam w oko pewnemu przystojnemu wojskowemu. Szybko się zakochałam, wzięliśmy ślub, a ponieważ mój świeżo poślubiony był dowódcą garnizonu częstochowskiego, o powrocie do Krakowa nie było mowy. W częstochowskim teatrze trafiłam na ciekawy zespół aktorski, byli tam m.in. Wiktor Sadecki, Wiesław Drzewicz, Artur Kwiatkowski. Dyrektor Tadeusz Kratke, podobnie jak moi profesorowie z Krakowa, traktował teatr jak świątynię. Uważał też, że aktorzy są ludźmi ze specjalnej sfery. Każdy z nas miał obowiązek codziennie po zakończeniu prób iść do kawiarni naprzeciwko teatru i elegancko ubrany posiedzieć sobie wśród gości. Nauczono mnie wówczas czegoś, co dziś już prawie nie istnieje, czyli pełnej gotowości na wypadek tzw. nagłego zastępstwa. Kiedy wychodziliśmy z domu na dłużej, musieliśmy zostawić wiadomość, gdzie jesteśmy. W dniu grania nie było mowy o jakimkolwiek wyjeździe z miasta.

Po okresie częstochowskim Sława Kwaśniewska przeniosła się do Warszawy.

- Przyjechałam tu wraz z mężem, który został oddelegowany do stolicy. Dyrektor Władysław Krasnowiecki zaangażował mnie do Teatru Domu Wojska Polskiego, mającego siedzibę w miejscu dzisiejszego hotelu Victoria. Z dokonań artystycznych nic nie wyszło. Otrzymałam propozycję roli gimnastyczki, której nie mogłam przyjąć, bo byłam w ciąży.

Aktorka przyznaje, że kiedy miała wybierać między zawodem a życiem prywatnym, wielokrotnie stawiała jednak na to pierwsze. To dało jej sporo satysfakcji zawodowej, nagrody, uznanie krytyki i publiczności. Z tego powodu jednak poważnie ucierpiało jej życie osobiste. Rozpadło się małżeństwo, nie zawsze też mogła poświęcić swym dzieciom tyle troski, ile naprawdę by chciała. Może dlatego dziś, mimo że jest kochaną mamą i babcią, nikt z rodziny nie poszedł w jej ślady.

Sława Kwaśniewska zawsze wychodziła z założenia, że aktor powinien być partnerem reżysera, a nie ślepym narzędziem w jego ręku.

- Wśród tych, z którymi praca sprawiła mi ogromną frajdę, jest Henryk Tomaszewski. Przygotowywał z nami "Marata - Sada" i muszę przyznać, że było to jedno z najpiękniejszych doznań artystycznych, jakich doświadczyłam w teatrze. Każdy z aktorów odkrył w sobie te pokłady wrażliwości, o których nie miał wcześniej pojęcia. Osobny rozdział w moim aktorstwie to praca w Poznaniu z Izabellą Cywińską. Z nią właściwie zawsze rozumiemy się bez słów.

- Oglądałam Sławę w teatrze i wiedziałam, że jest wielką, niezwykle utalentowaną aktorką i że ma w sobie odrobinę szaleństwa - mówi Izabella Cywińska. - Kiedy wraz z grupą z Kalisza objęłam Teatr Nowy w Poznaniu, na pierwsze spotkanie zaprosiłam Sławę, aby nadała tej scenie wielkomiejski sznyt. Poprosiłam, by nauczyła tę moją utalentowaną młodzież jakiejś elegancji, towarzyskiego obycia, aby zachowywali się jak prawdziwi artyści, a nie wagabundy teatru objazdowego. I tak było w istocie: Sława w eleganckim kostiumie, kapeluszu wyglądała jak prawdziwa dama i zrobiła na wszystkich piorunujące wrażenie. Czuliśmy się z nią jak w rodzinie. Wkrótce rozpoczęła się tytaniczna praca. Przygotowywaliśmy naraz trzy spektakle. Wieczorami dla rozprężenia popijaliśmy w barku. I okazała się, że Sławka ma znacznie mocniejszą głowę od wszystkich, bo po paru kieliszkach, kiedy pozostali wpadli pod stół, ona czuła się znakomicie. Wszyscy ledwie chrypieli, a ona śpiewała jak z nut.

Bardzo twórczo wspomina aktorka swą pracę z Januszem Nyczakiem i Januszem Wiśniewskim.

- Janusz Wiśniewski to reżyser z ogromną wyobraźnią, który z drobnych kawałków misternie klei swoje przedstawienia. Jego "Panopticum ? la Madame Tussaud", "Koniec Europy" wygrywały wszelkie możliwe festiwale. Z nimi poznański Teatr Nowy zjechał cały świat. Także publiczność poznańska waliła na Wiśniewskiego drzwiami i oknami. On wbrew niektórym opiniom bardzo dużo czerpie z aktorów. Pamiętam, jak w jednym z jego spektakli grałam Czarną Śmierć. Pojawiała się ona kilkakrotnie na scenie i bluzgała najgorszymi przekleństwami. Kiedyś zobaczyłam z przerażeniem, że na próbie spektaklu są moje wnuki. Zastanawiałam się więc gwałtownie, jak uchronić ich uszy przed wypowiadanymi kwestiami i przypomniała mi się popularna kreskówka francuska "La linea", której bohater wydaje z siebie nieartykułowane dźwięki. I ja zrobiłam to samo. Koledzy zdębieli, a Janusz Wiśniewski również nie kryjąc zdziwienia przyznał. "A wiesz, że to dobre".

- Sława jest aktorką, która traktuje swój zawód z całkowitym oddaniem - mówi Janusz Wiśniewski. - Zawsze gra na 200 procent. Nie stosuje półśrodków. Nigdy też nie ukrywa tego, co myśli. Ma niezwykłe oko i ucho "na scenę". Jako początkujący reżyser przygotowywałem swoje spektakle w ogromnym stresie. Kiedy dochodziło do nieporozumień z aktorami, Sławka siadała na widowni, przyglądała się bardzo zimno i wnikliwie temu, co dzieje się na scenie i wtedy wszyscy czekali na jej słowo. Bo ona była wyrocznią. Na szczęście traktowała mnie zawsze z wielką życzliwością i wspaniale się nam pracowało. Za rolę Matki w "Balladynie" Sława dostała nagrodę w Opolu, było to dla mnie wielką satysfakcją. Aktor tej klasy, co Sława zna na tyle prawdę o sobie, o życiu, o wzniosłości świata i jego wulgarności, że grając każdą rolę gorzej lub lepiej napisaną wyposaża ją w jakąś nadzwyczajną prawdę. I to jest jej siła.

- Nawet najlepsze, najbardziej znaczące role teatralne nie dadzą aktorowi popularności, którą daje telewizja i film. Wiem o tym doskonale. Po emisji serialu "Jan Serce" nawet taksówkarze zwracali się do mnie per "pani inżynier". Jeśli dla niektórych nie jestem anonimową postacią, to zawdzięczam to właśnie paru filmom. Zadebiutowałam u Agnieszki Holland w "Zdjęciach próbnych". Wtedy zresztą po raz pierwszy przekonałam się, co to są zdjęcia próbne. Widziałam aktorów, którzy chodzili na planie i coś szeptali. Kiedy pojawili się przed kamerą, również mówili półgłosem. Agnieszka zaproponowała mi dwa teksty. Wybrałam mniejszy, bo ten wydawał mi się znacznie ciekawszy. Agnieszce podobał się mój wybór i obiecała, że zadzwoni, jeśli będzie miała dla mnie interesującą rolę. Wkrótce spotkałyśmy się na planie "Aktorów prowincjonalnych". To było bardzo ciekawe i niecodzienne spotkanie. Postanowiłyśmy, że mój monolog powiem na jednym ujęciu. Nakręcono wtedy 300 metrów taśmy i nie trzeba było powtórki.

Reżyserzy najchętniej widzieli aktorkę w tzw. kinie moralnego niepokoju. Stąd jej udział w takich filmach jak "Kobieta samotna" Agnieszki Holland, "Wodzirej", "Szansa", "Był jazz" Feliksa Falka, "Kung-fu", "Głosy" Janusza Kijowskiego.

- Kino mnie zafascynowało, porwało. To było dla mnie wspaniałe przeżycie. Na przedstawieniu "Wizyta starszej pani" był Filip Bajon. Obejrzał mnie i zainteresował własną sztuką "Engagmant". Grałam rolę, która była czymś nowym w moim aktorstwie. Zahukana kobieta, pełna swej naiwności wciągnięta zostaje w pewną perfidną intrygę. Dostałam za nią Złoty Ekran i powiedziano wtedy, że przełamałam barierę, bo po raz pierwszy przyznano tę nagrodę aktorce spoza Warszawy.

- To aktorka niezwykle kreacyjna - mówi Filip Bajon. - Jest swoistym fenomenem, bo mając taki dorobek w teatrze zupełnie nie przenosi swej "teatralności" do kina. Znakomicie się fotografuje. Ma własny, prywatny sposób grania. W każdej roli jest niezwykle wiarygodna. Bardzo poważnie traktuje swój zawód iÉ jest strasznym nerwusem. Kiedy jednak zapewni się jej pewien komfort pracy, mamy do czynienia z najszlachetniejszym rodzajem aktorstwa.

 

W spektaklu "Oskarżony czerwiec pięćdziesiąt sześć" na scenie Teatru Nowego w Poznaniu, lipiec 1981 r.

 

- Dobrze się stało - mówi aktorka - że twórcy kina moralnego niepokoju chętnie sięgali po nieznane twarze. Nie wahali się więc zajrzeć na tzw. prowincję. Mówię "tzw.", bo wielokrotnie powtarzam, że prowincja to zjawisko socjologiczne, a nie geograficzne. Widzę niektóre warszawskie spektakle i wiem, że "takiej prowincji nie widziałam na prowincji".

Aktorka od lat związała swe losy z Poznaniem. Przyznaje jednak, że w latach 70. pojawiła się propozycja przenosin do Warszawy.

- Kiedy w połowie lat 70. Tadeusz Łomnicki tworzył zespół Teatru Na Woli, zaproponował mi etat. Przyjęłam to, z wdzięcznością, lecz niestety nie mogłam skorzystać, bo oferta pojawiła się zbyt późno. Nie byłam już w stanie zaczynać wszystkiego od nowa. Teatr Na Woli ma jednak chyba jakąś magię, bo teraz gram tu gościnnie "Treny" i kilka razy w miesiącu przyjeżdżam do Warszawy.

Znajomi i przyjaciele aktorki często podkreślają, że jest ona nie tylko wielką damą, ale i wspaniałym kumplem, duszą towarzystwa. Sama przyznaje, że jej ulubionym przebojem jestÉ "Wielka Sława to żart".

- Nie jestem spokrewniona z Aleksandrem Kwaśniewskim i mówię to otwarcie. Kiedyś jednak podczas spotkania w Duszpasterstwie Środowisk Twórczych pozwoliłam sobie na niewinny żart. "Czy jest pani spokrewniona z prezydentem", zapytał jeden z duszpasterzy. "Tak", odpowiedziałam całkiem poważnie. "To mój siostrzeniec". Tu zapadła cisza, po czym jeden z zebranych przytomnie zapytał: "Jak to, przecież jako siostrzeniec powinien mieć inne nazwisko". Ja jednak dodałam szeptem "Nieślubny".

Jan Bończa-Szabłowski

Przypominamy tekst Jana Bończy-Szabłowskiego z marca 2000 r.

Była jedną z nielicznych dziś aktorek, które traktują swój zawód jako posłannictwo, niekiedy wręcz misję. — Nabożny stosunek do aktorstwa został mi wpojony od początku. – mówiła przed laty w wywiadzie dla „Rz". — Krakowska szkoła teatralna, do której zdałam w 1945 roku, mieściła się naprzeciwko Teatru im. Słowackiego. Dyrektorem szkoły i teatru był Juliusz Osterwa. Natchnął nas wszystkich taką atencją do sceny, że gdy wchodziliśmy do gmachu teatru, przechodziły nas ciarki i aż chciało się przyklęknąć. Dla mnie było to tym większe przeżycie, że przed egzaminem do szkoły aktorskiej nigdy nie byłam w zawodowym teatrze. Sława Kwaśniewska od dzieciństwa była utalentowana artystycznie. Stwórca obdarzył ją pięknym głosem, świetnie tańczyła. Myśl o studiach dramatycznych podsunął jej jeden z aktorów Teatru im. Słowackiego, który oglądał spektakl szkolny z jej udziałem w Domu Żołnierza w Krakowie. Tam młodziutka Stanisława (bo takie imię nadali jej rodzice) Kwaśniewska grała personifikację Sławy.

Pozostało 94% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!