„Było to jeszcze w kwietniu. Do centrum kultury w Słowiańsku należącego do Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej weszły grupy dobrze zbudowanych mężczyzn, których nikt wcześniej tu nie widział. Nieśli brezentowe torby i drewniane skrzynki. Następnego ranka z centrum zwanego Villa Maria wyszli uzbrojeni mężczyźni w maskach, zaułkami miasteczka dotarli do komendy milicji w Słowiańsku, zdobyli ją, a potem zaczęli serię napadów na budynki ukraińskiej administracji w sąsiednich miejscowościach". Tak „New York Times" opisał na podstawie opowieści świadków początek separatystycznych rozruchów w obwodach donieckim i ługańskim.
Broń w piwnicy
W kilku miejscowościach siedziby Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej odegrały bardzo ważną rolę w początkowej fazie ataku. W Kramatorsku (sąsiadującym ze Słowiańskiem) jeden z miejscowych duchownym prawosławnych dowodził nawet grupą uzbrojonych separatystów napadających na ukraińskich urzędników, ale w końcu został złapany przez ukraińskich żołnierzy. Po regionie krążyły opowieści o broni przechowywanej w cerkiewnych podziemiach.
W efekcie ukraińska służba bezpieczeństwa przeprowadziła rewizję w Ławrze Swiatogorskiej, słynnym miejscu pielgrzymkowym położonym nad Dońcem, szukając właśnie broni. W klasztorze nic nie znaleziono, wywołano tylko odruchy niechęci ze strony prawosławnych wierzących.
Ale sympatia okazywana przez duchowieństwo rosyjskiej Cerkwi uzbrojonym bojówkarzom była na tyle powszechna, że zaczęła być dużym problemem zarówno dla władz w Kijowie, jak i władz cerkiewnych. Tym większym, że bojówkarze w miejscowościach, w których zdobyli władzę, faworyzowali duchownych rosyjskiej Cerkwi i prześladowali inne wyznania. Ich ofiarą padali protestanci, ale przede wszystkim duchowni Autokefalicznej Cerkwi Ukraińskiej.