Wystąpienie Alexandra Stubba, który podczas ostatniego unijnego szczytu na temat nowych sankcji przeciwko Rosji wnioskował o ich odłożenie w czasie, zaskoczyło obserwatorów. Za najbardziej zaangażowanych europejskich przyjaciół Moskwy uchodzili raczej Słowacy i Węgrzy, mało kto się spodziewał, że w roli hamulcowego sankcji wystąpi właśnie delegacja fińska.
Wprawdzie w ubiegłym tygodniu szef centroprawicowego rządu w Helsinkach przekonywał, że ze strony Finów „nie była to żadna obstrukcja" i inne państwa poparły jego wniosek, a sankcje ostatecznie i tak weszły w życie, jednak opiniotwórcze media już zdążyły przykleić Finlandii łatkę nowego „państwa problemowego". Twierdzeniom Stubba zdaje się też zaprzeczać jego własna wypowiedź dla piątkowego wydania dziennika „Iltalehti", w której dał do zrozumienia, że twarde stanowisko Helsinek „pozwoliło na usunięcie z listy sankcji tych propozycji, które byłyby szczególnie dotkliwe dla Finlandii".
Nie ulega wątpliwości, że eksport do Rosji jest bardzo istotny dla fińskiego przemysłu, głównie maszynowego, a zmniejszenie rosyjskich zamówień jeszcze przed kryzysem ukraińskim wywołało niepokój kręgów przemysłowych, które wolałyby uniknąć dalszego pogorszenia relacji handlowych z wielkim wschodnim sąsiadem.
– Kluczem do zrozumienia relacji fińsko-rosyjskich jest okres zimnej wojny i epoka prezydentury Urho Kekkonena – tłumaczy „Rz" Sinikukka Saari, analityczka z Fińskiego Instytutu Spraw Zagranicznych. – Finlandia politycznie orientowała się wówczas na Zachód i wiązała się z zachodnimi strukturami, równolegle starała się jednak utrzymać jak najlepsze relacje z Moskwą.
Właśnie te dobre stosunki przez długi czas zapewniały Finom dostęp do rosyjskiego rynku, co stało się jednym ze źródeł fińskiego „cudu gospodarczego". Wielu fińskich polityków uważa, że taki lub podobny model kontaktów zewnętrznych należy utrzymywać nadal, a drażnienie Rosji nie jest wskazane.