Kiedy Andrzej Duda przestał być nadzieją na odmianę polskiej polityki? I dlaczego to się stało? Dlaczego z poważnego człowieka stał się twitterowym rozmówcą „ruchadła leśnego" i „Karoliny Wazeliny"?
Czytelnikom nieobecnym na portalu społecznościowym Twitter należą się wyjaśnienia – prezydent kraju obserwuje na nim wyżej wymienione profile i wdaje się z nimi w polemiki. Także z osobami, które przedstawiają się jako „Foczka" oraz „Jebnij się Daniel". Można powiedzieć, że świadczy to dobrze o prezydencie – że pokazuje, iż jest dostępny dla każdego, a nie tylko dla elit. Można jednak nieco złośliwie zauważyć, że konwersuje po nocach z „Pimpusiem sadełko", bowiem w realnej polityce zupełnie oddał pole innym uczestnikom gry i abdykował z jakichkolwiek ambicji.
Niezamierzona śmieszność
A przecież można było mieć rok temu, gdy jego kampania wyborcza nabierała tempa, uzasadnioną nadzieję, że będzie kimś ważnym i potrzebnym w polskiej debacie. Jego wystąpienia miały rys powagi, deklaracje o potrzebie porozumienia ponad podziałami partyjnymi brzmiały w miarę wiarygodnie, a postawa i poglądy dawały cień szansy na to, że jako głowa państwa tonować będzie nastroje i zajmie pozycję arbitra w politycznej wojnie partyjnych plemion.
Dziś z tych nadziei nie zostało nic. Żeby było jasne – to wcale nie odbija się na notowaniach Andrzeja Dudy i nie powoduje jakiegoś gwałtownego spadku sympatii do niego. Różne badania dostarczają różnych wyników, ale żadne z nich nie jest dla prezydenta katastrofalne. Pojawiają się nawet takie, w których plasuje się na czele rankingu polityków o najwyższym stopniu zaufania.