Polska zaczęła zbieranie szabel do walki o kształt nowej UE. Trwają manewry dyplomatyczne w wielu formatach – wyszehradzkim, Międzymorza, weimarskim. Kłopot jednak w tym, że trudno dziś określić, jaka miałaby być Unia przyszłości. Tymczasem Polska musi być tu wręcz nadaktywna, aby przyszły twór odpowiadał naszym interesom narodowym. Jest na to szansa, ponieważ nowy układ figur na europejskiej szachownicy daje nam spore pole manewru.
Politycy definiują dwa kryzysy rozsadzające Unię – migracyjny i zadłużeniowy, które doprowadziły ją do obecnego stanu. Wzmagają one falę odśrodkową. Społeczeństwa nabierają przekonania, że same poradzą sobie lepiej niż w ramach UE. Ma się to dokładnie odwrotnie do postawy Brukseli i wielu rządów, które wolałyby raczej zacieśniać Wspólnotę, co generuje kolejne napięcie.
Jest jednak jeszcze trzeci kryzys podsycany przez dwa pierwsze – tożsamościowy. W jego efekcie w głównych państwach Unii rosną w siłę ruchy antyunijne, nierzadko sympatyzujące z Rosją Putina. Co najmniej we Włoszech i Francji mają one szanse stworzyć w przyszłości rządy albo wejść do rządów koalicyjnych.
Do tej pory Unia i jej państwa członkowskie łatały kolejne pęknięcia, ograniczały skutki kryzysów, odsuwały w czasie zagrożenia, nie eliminując ich. Po referendum brytyjskim dojrzała jednak potrzeba zmiany. Nie nałożenia kolejnej łaty, ale fundamentalnej reformy. Przeprowadzą ją największe państwa Wspólnoty, mniejsi gracze będą się musieli dostosować. Pytanie, w której grupie znajdzie się Polska.
Kryzys UE można potraktować jako klęskę, ale też jako dar od losu, szansę na wywindowanie Polski na czołowego gracza w Europie. Jest na to szansa, bo wskutek bardziej zbiegu okoliczności niż własnych starań zyskujemy na znaczeniu.