Jesienią – najprawdopodobniej 21 października i 4 listopada – odbędą się wybory samorządowe. Pierwsza kampania po podwójnym zwycięstwie PiS z 2015 roku będzie sprawdzianem dla wszystkich. Zarówno dla PiS, jak i dla partii opozycyjnych. Prekampania już się toczy i można wychwycić, czym to starcie różni się od poprzednich.
Dziś wszystko wskazuje na to, że zarówno kampania samorządowa, jak i wszystkie następne będą prawdziwymi kampaniami totalnymi. Niektórzy politycy używają określenia „kampania live". Wszystko przez to, że to internet oraz media społecznościowe – nie tylko Twitter, ale i Facebook czy inne serwisy – zaczynają być polami dominującymi, na których relacjonowana jest kampania i gdzie natychmiast pojawiają się intepretacje tego, co się dzieje. – To kampania na żywo, w której politycy cały czas muszą tworzyć nową treść, nowy kontent. I od razu reagować – przyznaje w rozmowie z „Rzeczpospolitą" Krzysztof Gawkowski, wiceprzewodniczący SLD.
W 2011 roku, gdy Donald Tusk dzięki „Tuskobusowi" zapewnił Platformie zwycięstwo, liczył się przed wszystkim „obrazek" transmitowany przez telewizje informacyjne. Relacje na bieżąco w internecie – głównie na Twitterze – były wtedy czymś stosunkowo nowym.
Teraz sztaby przygotowujące kampanijne wydarzenia i ich przesłania całą strategię muszą dopasować nie tylko pod to, co pokaże telewizja, ale też pod dziennikarzy, którzy na bieżąco relacjonują poczynania kandydatów – zarówno tekstowe w mediach społecznościowych i portalach, jak i wideo tworzone za pomocą smarfonów. Zwykle z intencją zaszkodzenia kandydatowi. W poniedziałek podczas kilkugodzinnego przejazdu po stolicy Rafała Trzaskowskiego, kandydata PO i Nowoczesnej, towarzyszył mu Dariusz Matecki. Mówi o sobie, że od prawie 15 lat działa „w celu obnażania hipokryzji polityków dawnej UW, KL-D, PZPR". Matecki rejestruje i błyskawicznie publikuje relacje i opatruje je swoim komentarzem. W poniedziałek to on nadawał ton prawicowej dyskusji o objeździe Trzaskowskiego, zwracając na przykład uwagę, że po krótkiej podróży metrem, kandydat PO przesiadł się do niewielkiego busa i jechał nim na kolejne spotkanie. „Klimatyzowany bus" stał się błyskawicznie orężem przeciwko Trzaskowskiemu – podchwycił go na Twitterze jego główny kontrkandydat Patryk Jaki. To, że Trzaskowski podróżował później innymi środkami lokomocji, m.in. miejskim rowerem, nie miało już żadnego znaczenia. Opowieść konkurentów o kandydacie PO była już ustalona. Szybko trafiła na portale niechętne Platformie i nie tylko. Ale widzowie telewizji mogli w ogóle nie zorientować się, o co chodzi w tej rzekomej kontrowersji.
Oczywiście nie jest to nic nowego. W USA „trackers" – ludzie nagrywający i relacjonujący spotkania polityków, zwykle po to, by szukać kontrowersji – pojawili się w kampaniach około 2012 roku. Czasami robili to z własnej intencji, czasami wynajęci przez konkurencję. Rola tego typu działań będzie rosła. Bo skoro w sieci natychmiast zaczyna się dyskusja na wiele tematów – jak np. o busie Trzaskowskiego – to wszystkie ruchy sztabów, plany i posunięcia nabierają nowego znaczenia. Nie da się ukryć już praktycznie nic. Wszystko jest transmitowane, relacjonowane i komentowane w czasie rzeczywistym. I to z wielu stron. – Wiem, że każde moje słowo, każdy gest będzie zarejestrowany i omawiany. Przywykłem do tego – przyznaje w rozmowie z nami jeden z ważniejszych polityków opozycji.