– Gdzie była Ashton, gdy Hillary Clinton przybyła na Haiti? – pytają wzburzeni eurodeputowani. I odpowiadają: w Londynie. – Czemu jeszcze nie poleciała na wyspę? – dziwią się inni.
Najbardziej nową szefową unijnej dyplomacji Catherine Ashton, pochodzącą z partii socjaldemokratycznej, krytykują chadecy oraz Zieloni. – Życzyłbym sobie zobaczyć unijną flagę z 12 gwiazdami na Haiti, a koło niej lady Ashton. W polityce powinno się wykorzystywać okazję. Niestety, tak się nie stało – powiedział hiszpański chadek Indigo Mendez de Vigo.
Wsparcia ze strony krajów europejskich nie zabrakło. Z ponad 400 mln euro obiecanej pomocy, 122 mln już dotarło na Haiti. Na miejscu jest prawie 700 europejskich specjalistów – lekarze, strażacy, inżynierowie. Szpitale polowe, punkty medyczne, setki namiotów.
Nie zabrakło też gestów politycznych. Nadzwyczajna rada unijnych ministrów, wizyta na wyspie komisarza ds. pomocy humanitarnej Karela De Guchta, udział pani Ashton w spotkaniu koordynujących pomoc w Waszyngtonie. Ale choć odpowiedź Unii na haitański kryzys nie jest skromna, trudno uznać ją za skoordynowaną. Europejskie liczby są sumą wysiłków państw członkowskich, częściowo również pomocy z unijnego budżetu. A przecież traktat lizboński, obowiązujący od 1 grudnia 2009 roku, miał usprawnić zewnętrzne działania Unii. – Na naszych oczach traktat lizboński jest poddany pierwszemu testowi – mówi „Rz” Jacek Saryusz-Wolski, eurodeputowany PO. Na razie nie widać, by nowe zapisy instytucjonalne usprawniły reakcję Unii na kryzys humanitarny.
O tym, że unijna odpowiedź na katastrofę była spóźniona, jest przeświadczony francuski sekretarz stanu ds. europejskich Pierre Lellouche. – Można było się spodziewać szybszej reakcji, bardziej widocznej obecności Unii – mówił w wywiadzie dla gazety „Le Figaro”. Dzięki traktatowi lizbońskiemu Europa ma już jego zdaniem odpowiednie narzędzia. Ale muszą się one jeszcze dotrzeć.