Pracę traktował jak misję

płk dr hab. Wojciech Lubiński zawsze był oddany chorym – wspominają koledzy z Wojskowego Instytutu Medycznego

Publikacja: 16.04.2010 03:10

Pracę traktował jak misję

Foto: Fotorzepa

– Miał tyle planów na przyszłość: wprowadzić się do nowego domu, odebrać habilitację – wspomina ppłk dr Piotr Dąbrowiecki, kierownik szpitalnego oddziału ratunkowego Wojskowego Instytutu Medycznego przy ul. Szaserów i przyjaciel dr.Lubińskiego.

– Trudno uwierzyć, że już go nie ma. Ciągle myślę, że wyjechał. I wróci. Wbiegnie na zebranie w białym fartuchu, w różowym krawacie, wyperfumowany – opowiada. – Bardzo go nam brakuje.

10 kwietnia z prezydentem do Katynia miał lecieć inny lekarz. Ale się zamienili

Płk. dr. hab. Wojciecha Lubińskiego w szpitalu przy Szaserów, w którym pracował, znali wszyscy: lekarze, pielęgniarki, pracownicy administracji. Cieszył się doskonałą opinią. Od dziesięciu lat pracował w klinice chorób wewnętrznych, pneumonologii i alergologii. – Był świetnym lekarzem i naukowcem. Często wspólnie podejmowaliśmy decyzje o leczeniu najtrudniejszych pacjentów. Zastanawialiśmy się, jak jeszcze można im pomóc, co zastosować – mówi dr Dąbrowiecki.

Wojciech Lubiński specjalizował się m.in. w pulmunologii. Przez wiele lat prowadził badania spirometryczne na terenie całej Polski.

– Jeździł po kraju i zbierał informacje do swojej rozprawy habilitacyjnej – wspominają koledzy. Kilka tygodni temu otrzymał stopień doktora habilitowanego nauk medycznych. Habilitacji nie zdążył odebrać.

Z płk. dr. hab. Lubińskim przez wiele lat pracowała Zofia Gałązka z pracowni spirometrii Wojskowego Instytutu Medycznego.

– Kiedyś zgłosiła się pani w średnim wieku. Okazało się, że jej wyniki są bardzo złe. Dr Lubiński od razu się nią zajął i skierował do szpitala. Dzięki niemu niemal w ostatniej chwili trafiła w ręce chirurgów – opowiada.

O lekarzu mówi: ciepły, dobry, uśmiechnięty. – Nigdy nie widziałam go zdenerwowanego – wspomina Zofia Gałązka. – Miał tzw. ludzkie podejście do pacjentów. Oprócz opieki medycznej zapewniał im komfort psychiczny – umiał przytulić, pocieszyć, pogłaskać – opowiada. – Miał subtelne poczucie humoru i świetne wyczucie sytuacji. Był przeciwnikiem papierosów. Ostrzegał palaczy przed zgubnym skutkiem nałogu.

Koledzy z WIM podkreślają, że dr Lubiński był zawsze elegancki i szarmancki. – Mistrz taktu i dobrych manier. Świetnie ubrany, przystojny i zorganizowany – mówią.

Od 2005 r. był rzecznikiem prasowym Wojskowego Instytutu Medycznego, a od 2008 r. zastępcą komendanta tej placówki. Od 2006 r. opiekował się rodziną prezydencką. Nie tylko głową państwa, ale także Pierwszą Damą Marią Kaczyńską oraz mamą prezydenta Jadwigą.

– Uważał, że to dla niego wielkie wyróżnienie – opowiada Dąbrowiecki. – Nie było to jednak łatwe zadanie, bo wymagało sporej dyspozycyjności i poświęcenia. Gdy padał rozkaz do wylotu, Wojtek po prostu brał torbę i wyjeżdżał – wspomina. – Swoje zajęcie traktował jak misję.

Lekarzy prezydenta było trzech. Wszyscy z Wojskowego Instytutu Medycznego, oficerowie wojska polskiego. Towarzyszyli głowie państwa podczas krajowych i zagranicznych wyjazdów. Mieli ustalony grafik, wymieniali się obowiązkami. 10 kwietnia do Katynia miał lecieć inny lekarz. – Ale Wojtek bardzo chciał, bo czuł się żołnierzem. Zamienili się.

I stała się straszna rzecz – zawiesza głos Dąbrowiecki.

Płk dr hab. Wojciech Lubiński urodził się 4 października 1969 r. w Rykach. Studiował w Wojskowej Akademii Medycznej w Łodzi. W Rykach wciąż mieszkają jego rodzice. Sąsiedzi i znajomi z młodości wspominają dr. Lubińskiego jako wiecznie uśmiechniętego i wesołego. – Był zawsze pogodny i rwał się do pomocy – mówi Dorota Bieńczyk, która chodziła do klasy z jego starszą siostrą. – Często bywałam u nich w domu. Wojtek niejednokrotnie dostał od nas w głowę za to, że za nami chodzi i przeszkadza w rozmowach – uśmiecha się.

– Na początku w ogóle nie myślał o medycynie. Pomysłów na życie miał dużo, ale w końcu w drugiej klasie liceum zdecydował się, by zostać lekarzem – opowiada Dorota Bieńczyk. – Jesteśmy dumni z tego, że tyle osiągnął – podsumowuje.

Doktor zostawił żonę Beatę, 6,5-letnią córkę Marysię i 1,5-rocznego synka Jasia.

– Był wspaniałym ojcem, szalał za dziećmi – wspominają koledzy z WIM. W maju miał wprowadzić się do nowego domu. W ostatnich tygodniach kończył jego remont.

– Miał tyle planów na przyszłość: wprowadzić się do nowego domu, odebrać habilitację – wspomina ppłk dr Piotr Dąbrowiecki, kierownik szpitalnego oddziału ratunkowego Wojskowego Instytutu Medycznego przy ul. Szaserów i przyjaciel dr.Lubińskiego.

– Trudno uwierzyć, że już go nie ma. Ciągle myślę, że wyjechał. I wróci. Wbiegnie na zebranie w białym fartuchu, w różowym krawacie, wyperfumowany – opowiada. – Bardzo go nam brakuje.

Pozostało jeszcze 90% artykułu
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Materiał Promocyjny
Garden Point – Twój klucz do wymarzonego ogrodu
Wydarzenia
Czy Unia Europejska jest gotowa na prezydenturę Trumpa?
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!