Potem czterech napastników wtargnęło do budynku i rozpoczęło polowanie, strzelając do gości z broni maszynowej. Jeden z ekstremistów zdetonował przytroczony do ciała ładunek wybuchowy. W zamachu zginęło sześć osób, w tym jeden Amerykanin i dziennikarz norweskiej gazety „Dagbladet”. Sześć kolejnych osób zostało rannych.
W chwili ataku w hotelu odbywało się spotkanie zorganizowane przez ambasadę Norwegii, w którym uczestniczył szef norweskiej dyplomacji Jonas Gahr Stoere. To on był najprawdopodobniej celem ekstremistów. Ukrył się jednak w piwnicy i dzięki temu ocalał. – Strzelanina była tuż obok. Widziałam tynk odpadający ze ścian. Wyłączyliśmy telefony komórkowe, żeby nas nikt nie usłyszał – mówi trzęsącym się głosem pracująca dla organizacji Save the Children Amerykanka Suzanne Griffin. W bezpieczne miejsce razem z innymi gośćmi wyprowadziła ją obsługa hotelowa. – Na podłodze widziałam mnóstwo krwi i ciało kobiety pracującej w siłowni – opowiada.
Zamach przeżył też norweski fotograf Stian Solum. – Kiedy wychodziłem z windy, niedaleko mnie eksplodowała bomba. W sumie były dwie lub trzy eksplozje. Zapanował kompletny chaos – mówi. Po kilku minutach na miejsce zamachu przyjechali amerykańscy i afgańscy żołnierze. Rzecznik talibów Zabiullah Mudżahid powiedział agencji AP, że w ataku zginął tylko zamachowiec-samobójca, a trzech innych napastników zdołało uciec.
Islamscy ekstremiści co najmniej dwukrotnie wymieniali Norwegię jako potencjalny cel swoich ataków. Rząd w Oslo poparł inwazję na Irak. Wysłał tam symboliczne siły 20 żołnierzy, którzy służyli w polskiej i brytyjskiej strefie. Dużo większy kontyngent Norwegia skierowała do Afganistanu, gdzie utrzymuje 700 żołnierzy.
Niedawno wybudowany hotel Serena był ulubionym miejscem spotkań zachodnich dyplomatów i dziennikarzy. Na swojej stronie internetowej reklamuje się jako „oaza spokoju w mieście ogarniętym wojną”.