Wystarczy sprawdzić koszty własne Orkiestry w jej sprawozdaniach; gdyby instytucje publiczne potrafiły być choć w połowie tak efektywne, zaspokoiłyby wszelkie potrzeby Polaków, a i tak zamiast deficytu mielibyśmy w budżecie nadwyżkę. No i rzecz najważniejsza: sprzęt kupiony przez WOŚP ratuje zdrowie i życie. Moje dzieci akurat go, szczęśliwie, nigdy nie potrzebowały. Ale wiem, że gdyby zdarzyło się inaczej, to bez WOŚP tego sprzętu po prostu by w szpitalu nie było.

Z drugiej strony nie podoba mi się uczynienie charytatywnej zbiórki propagandowym show na wzór peerelowskiego "Banku miast". Telewizje wypychają sobie ramówki, żądne reklamy firmy i osoby publiczne popisują się poparciem dla słusznej akcji, aby tylko uszczknąć coś z jej sławy, a państwo czuje się całkiem już zwolnione z konstytucyjnego obowiązku zapewnienia obywatelom usług medycznych; po co się wysilać, reformować czy naprawiać, skoro jest Owsiak?

Najgorsze zaś wydaje mi się traktowanie WOŚP przez rzesze prostych Polaków jako swego rodzaju alibi dla własnej bierności. Nie ma się co chwalić, że nigdzie na świecie nie ma takiej potęgi jak WOŚP. Bo w krajach cywilizowanych są tysiące mniejszych takich organizacji, a nie jedna wielka. Od pewnego czasu systematycznie zmniejsza się odsetek Polaków deklarujących gotowość zaangażowania w działalność społeczną, w tym charytatywną. Wystarczy wykupić serduszko i sprawa odfajkowana.

[ramka][link=http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2009/01/11/mieszane-uczucia/]Skomentuj[/link][/ramka]