Rzeczpospolita: Spełniło się pani marzenie: być w 20. rocznicę śmierci męża pod Lhotse, jego pierwszym i ostatnim ośmiotysięcznikiem. Tam, gdzie zginął.
Cecylia Kukuczka: To była moja wymarzona wyprawa, bardzo osobista, sentymentalna. Nie mamy grobu Jerzego, są pamiątkowe tablice, jedna w rodzinnej Istebnej, to dla nas taki symboliczny grób. A on został tam, pod Lhotse. Zginął 24 października 1989 r. Raz na dziesięć lat staramy się tam być. Teraz udało mi się tam wyjechać z młodszym synem Wojtkiem.
To pani trzecia wyprawa do męża. Dlaczego szczególna?
Bo najprawdopodobniej ostatnia. W pierwszą rocznicę śmierci Jerzego, 19 lat temu, byłam tam z Maćkiem, starszym synem. Miał wtedy dziesięć lat. Zawieźliśmy tablicę, która stoi do dziś.
W dziesiątą rocznicę wzięłam drugiego syna Wojtka, by mu pokazać, gdzie zginął ojciec, miał 15 lat. Teraz miał pojechać Maciek, ale ze względów zdrowotnych musiał zrezygnować. Pojechał Wojtek.