Sam twierdziłem, że on może zdobyć 15 proc. głosów. Ale miałem świadomość, że taki scenariusz może się powieść przy splocie wielu pozytywnych okoliczności. Dlatego jego wynik naprawdę mnie zaskoczył. Tym bardziej że Napieralski startował z niskim poparciem i był ironicznie traktowany przez publicystów i polityków. Jedno było dla mnie pewne – że skoro zdecydował się kandydować, to jest gotów wypruć sobie żyły, żeby tylko uzyskać dobry wynik. I tak było.
[b]A jak pan ocenia gest Włodzimierza Cimoszewicza, który poparł przed pierwszą turą wyborów Komorowskiego?[/b]
On dużo stracił, decydując się na ten krok. To pewnie miało przyciągnąć do Komorowskiego sporą grupę lewicowych wyborców i zapewnić mu wygraną w pierwszej turze. Tak się nie stało. Ruch Cimoszewicza okazał się pusty, za to on ogromnie stracił w obozie lewicy.
[b]Może wcale go to nie martwi. Cimoszewicz już dawno temu powiedział, że nic go już nie łączy z SLD.[/b]
Ale mieliśmy wrażenie, że dysponuje ogromnym elektoratem, który zrobi to, co on każe. Tymczasem okazało się, że tego elektoratu nie ma. I tu się kłania stara zasada, że ważniejsza jest groźba ruchu niż sam ruch, bo jak się go wykona, to można się rozczarować. Szkoda, bo okres, gdy Cimoszewicz był szefem MSZ w moim rządzie, wspominam bardzo dobrze. Było mi przykro, kiedy tak się pospieszył z poparciem dla Komorowskiego, bo to oznaczało wystąpienie przeciwko Napieralskiemu i SLD.