Przyszedłem, by zaprotestować przeciw wymuszonej jego przeprowadzce, ubranej w małoduszne pozory legalności. Może nie wszyscy wiedzą, że ten znak stał u zarania naszej wielkiej, europejskiej cywilizacji i – jak pisał Norwid – „stał się nam bramą”. Wprowadził nas do współczesnego raju dobrobytu i nowoczesności.
Czytam, jak w „Rz” Igor Janke pisze, że „zwyciężyła siła tłumu”, jak Paweł Lisicki straszy nas zapateryzmem, jak nawet Ewa Stankiewicz twierdzi, że „krzyż powinien zostać zastąpiony czymś trwałym. Może tablicą wmurowaną w chodnik”. Czytam tytuły w „GW”, że wszyscy przegrali. I coś się we mnie gotuje.
Dlaczego krzyż, przytomnie postawiony przed Pałacem Prezydenckim po narodowej katastrofie smoleńskiej, nie może być tam na zawsze? Komu on przeszkadza? Czy tamuje ruch, czy zasłania architekturę?
W słusznej decyzji szefa Kancelarii Prezydenta Jacka Michałowskiego, w niepodjęciu krzyża przez kapłanów i harcerzy dostrzegam nie słabość, lecz siłę naszego państwa i nas, Polaków.
W odstępstwie od złych planów, w uszanowaniu modlących się i żałobników palących znicze, w pozostawieniu krzyża tam, gdzie on ze względu na tragizm i wielkość polskich losów powinien stać i przed 10 kwietnia, proszę, zobaczmy nasze wspólne zwycięstwo. Wierzących i niewierzących.