[b]Rz: Od trzech dekad mieszka pan na Saskiej Kępie, gdzie żyła również Agnieszka Osiecka. Spotykaliście się?[/b]
[wyimek][link=http://empik.rp.pl/tylko-brac-soyka-stanislaw,prod58593116,muzyka-p]Zobacz na Empik.rp.pl[/link][/wyimek]
[b]Stanisław Soyka:[/b] Mówiliśmy sobie „dzień dobry”, zawsze byłem obdarzany wspaniałym uśmiechem. Nie takim „na cały regulator”, tylko z odcieniem tajemnicy. Pani Agnieszka była piękną kobietą. Spoglądałem na nią z zachwytem i męskim pożądaniem. Starałem się je ukryć, ale kobiety wiedzą więcej, niż chcemy im powiedzieć. Przyjaźniłem się też z Marylą Rodowicz i Magdą Umer, stąd wiem, że Osiecka darzyła mnie życzliwością. Uważała mnie chyba jednak za jazzmana, a nie kompozytora. Dlatego nigdy nie miałem okazji napisać muzyki do jej tekstów.
[b]Mijaliście się i nie zamieniliście ani jednego słowa?[/b]
Ważkiego słowa. Krótkie wymiany życzliwości się zdarzały. Każdy jednak, kto przyjrzał się Agnieszce uważnie, musiał dostrzec, jak była skupiona na poezji. Widać było, że patrzy, rozmawia, ale jej umysł pracuje w innym, poetyckim wymiarze. Potwierdzają to znajomi, którzy siadywali z Osiecką w Cafe Saks. Wokół niej mogło się dziać Bóg wie co, a ona i tak pisała – czasami tylko włączając się do rozmowy.