Wspomnienia o Irenie Kwiatkowskiej

Aktorzy, reżyserzy, ludzie sztuki wspominają Irenę Kwiatkowską, która po długiej chorobie zmarła w Domu Artystów Weteranów Scen Polskich w Skolimowie

Aktualizacja: 03.03.2011 20:23 Publikacja: 03.03.2011 11:58

Wspomnienia o Irenie Kwiatkowskiej

Foto: ROL

Czytaj więcej: Irena Kwiatkowska nie żyje

Stanisław Tym, satyryk:

O Irenie Kwiatkowskiej krótko mówić się nie da, a długo nie powinno. To zupełnie wyjątkowe zjawisko w polskiej kulturze. Tak zaskakująco niepowtarzalne, jedyne w swoim rodzaju.  Aktorstwo tej klasy, takiej umiejętności mówienia komedii, czy żartu zdarza się raz na kilka stuleci. Podkreśla się jej wielkie poczucie humoru, choć w przypadku Pani Ireny to było coś znacznie więcej. Miałem honor i zaszczyt pisać dla niej i przekonałem się osobiście, że była niezwykle pracowita, wnikliwa i szalenie wymagająca. Ona miała poczucie prawdy, którą mówiła, wyszlifowanej, jak brylant formy, którą prezentowała na estradzie, w teatrze. A jednocześnie słuchając jej miało się wrażenie, że ma do wypowiadanych słów pewien ironiczny dystans. Żarty w jej wykonaniu zawsze nabierały jakiejś dodatkowej głębi.

Magda Umer, reżyserka, piosenkarka:

Jeśliby oceniać aktora miarą tego, co dobrego zrobił dla nas, to Polacy mają jej do zawdzięczenia nie do opisania dużo. Była pośrednikiem między nami a Gałczyńskim, Kabaretem Starszych Panów i najwspanialszą literaturą dla dzieci. Począwszy od radiowego Plastusia, na którym się wychowałam, poprzez Hermenegildę Kociubińską w „Zielonej Gęsi" i Hrabinę w Kabarecie Wasowskiego i Przybory. W ogromnym stopniu ukształtowała moją wrażliwość i zawsze będę jej wielkim dłużnikiem. Była symbolem purenonsensu i prezentowała to w sposób nieprawdopodobny. Mimo bogatego dorobku teatralnego i kabaretowego dla wielu pokoleń Polaków pozostanie kobietą pracującą z „Czterdziestolatka" i matką Pawła z „Wojny domowej", najlepszego serialu w historii TVP. Zważywszy na religijność Pani Ireny, nie mam wątpliwości, że Pan Bóg po każdej emisji filmów, kabaretów i programów z Jej udziałem, nagradzał ją życzliwym uśmiechem.

Irena Santor, piosenkarka:

Miałam do powiedzenia w piosence melorecytację wiersza Kazimiery Iłłakowiczównej — pięknego, ale bardzo trudnego, bo pisanego krótką frazą. Byłam wtedy w zespole Teatru Syrena i poprosiłem panią Irenę, żeby mi pomogła. Mogła się wymówić brakiem czasu, tymczasem zaprosiła mnie do domu i, jak to ona, zabrała się do pracy bez taryfy ulgowej, mnie biorąc ostro do galopu. Analizowaliśmy tekst, odkrywaliśmy sensy, ale najważniejsze stało się powiedzenie tekstu w muzyczny sposób. Zdałam sobie wtedy sprawę, że to całkiem odrębna sztuka. Pani Irena stawiała przy wersach i słowach tajemnicze kropki i znaki, które stworzyły odrębną muzyczną partyturę. Pojęłam wtedy, że to, co dla laików wydaje się prostą interpretacją wiersza, wiążę się ze żmudną pracą. W Teatrze Syrena miałam też zagrać w musicalu, co się nie udało, ale wzięłam udział w tercecie z Ireną Kwiatkowską i Barbarą Kraftówną. Wykonywałyśmy „Ballady i niuanse". Na próbach patrzyłam jak urzeczona gdy aktorki poszukiwały nowych muzycznych point, jak mistrzowsko naginały je siebie. To były moje uniwersytety. Kartkę z partyturą Ireny Kwiatkowskiej trzymam do dziś, jak relikwię. Cóż, pani Kostucha rządzi się swoimi prawami. Zabrała nam panią Irenę, ale kiedy przyjdzie po nas, spotkamy się z Ireną Kwiatkowską i znowu będzie nam weselej.

-not. j.c.

Roman Dziewoński, autor książki „Irena Kwiatkowska i Znani Sprawcy", syn Edwarda Dziewońskiego:

Mam nadzieję, że pani Irena patrzy na nas teraz z wysoka, i jeżeli tak jest w istocie, musi być zniecierpliwiona. Zawsze, gdy ją chwalono, czuła się nieswojo: „Dajcie spokój – mawiała. – To było, minęło, nie ma do czego wracać". Nie lubiła wielkich słów, ale trudno o przesadę, gdy mówi się o artystce tej klasy. Przede wszystkim liczyła się dla niej praca. Nie tolerowała nieprzygotowania, które było dla niej wyrazem lekceważenia publiczności. Gdy próba wypadła znakomicie, prosiła reżysera, aby mimo wszystko zgodził się na jeszcze jedną powtórkę, bo wtedy wszystko się zafiksuje. Później proponowała, aby następnego dnia stawili się o pół godziny wcześniej. Uważała, że mikrofon weryfikuje aktora. Kto sprawdził się w radiu, poradzi sobie na scenie. Doskonale rozumiała się z artystami, których poważała. Pamiętam próbę do spektaklu „Jeszcze Dulska" w reżyserii Aleksandra Bardiniego w warszawskim Teatrze Ludowym. W pewnym momencie pan Aleksander podniósł rękę. „Aha" – powiedziała pani Irena. „Tak" – dodał mój ojciec. I wszystko było jasne. Trzy razy widziałem „Wieczór Trzech Króli" wyreżyserowany przez Jana Kulczyńskiego w warszawskiej Starej Prochowni. We wszystkich rolach obsadzono kobiety: Hannę Skarżankę, Ryszardę Hanin, Gabrielę Kownacką, Jadwigę Jankowską-Cieślak, Zofię Rysiównę. Pani Irena zagrała Sir Andrzeja Chudogębę. Wymyśliła sobie, że w jednej ze scen będzie sikać pod płotem. Z tego epizodu uczyniła majstersztyk. Przechylała się, długo szukała tego, co jej bohater mieć powinien. Widownia płakała ze śmiechu. Za najwyższy honor poczytuję sobie, że zechciała mi opowiedzieć o swoim życiu. Dowiedziałem się wtedy, że do 1939 r. miała na koncie 25 ról. Grała w Teatrze Powszechnym w Warszawie, w Poznaniu i Katowicach. Na sezon 1939/40 miała wrócić do stolicy. Otrzymała pierwszą propozycję filmową. Zapowiadała się wspaniała kariera... W czasie Powstania Warszawskiego była łączniczką AK. Ale o tym nie chciała opowiadać. „To był obowiązek" – podkreślała. Nie chciała autoryzować książki o sobie. Uważała, że jeśli człowiek podejmuje się pewnego zadania, bierze na siebie pełną odpowiedzialność.

-bm

Andrzej Łapicki, aktor, reżyser

: Myślę o Irenie Kwiatkowskiej jak o największej polskiej komiczce, którą można zestawić z Mieczysławą Ćwiklińską, bo wywoływały uśmiech od pierwszej chwili. Powiedziałem, że można je zestawić, ale nie porównać, bo Ćwiklińska reprezentowała dowcip XIX wieku, a Kwiatkowska była współczesna - jej komizm nie był rodzajowy jak u większości aktorów, tylko dwuznaczny, absurdalny, surrealistyczny, podszyty ironią, co tworzyło czwarty wymiar kreowanych postaci. To współgrało z aurą poezji Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, który stał się najważniejszym autorem dla Ireny Kwiatkowskiej i odcisnął piętno na jej aktorstwie. Największą sławę dała pani Irenie telewizja, ale grała z powodzeniem również w teatrze, m.in. Dulską. Wśród aktorów młodszego pokolenia nie widzę następców. W polskim aktorstwie powstała wielka wyrwa.

Jerzy Gruza:

O roli Kobiety Pracującej, którą Irena Kwiatkowska grała tak brawurowo w „Czterdziestolatku” można powiedzieć, że był forpocztą feminizmu, a już na pewno postaw kobiet świadomych swojego znaczenia i roli w społeczeństwie. Pojawiała się w najbardziej kłopotliwych sytuacjach niczym deus ex-machina i zawsza pomagała rozwiązać największe problemy. To była oczywiście rola napisana przez Krzysztofa Teodora Toeplitza i mnie, ale Irena Kwiatkowska słynęła z błyskotliwych obserwacji. Bacznie przyglądała się życiu, była zawsze zorientowana, i, czy to na planie, czy w prywatnej rozmowie potrafiła skomentować bieżące wydarzenia - dowcipnie, przewrotnie, abstrakcyjnie. Mnie też dawała różne rady dotyczące wychowania dzieci. Przeszło rok temu zaproponowałem TVP cykl monologów Kobiety Pracującej zmontowanych z odcinków „Czterdziestolatka”. Nawet nie dostałem odpowiedzi. Może teraz ktoś pójdzie po rozum do głowy. Może jakaś kobieta w TVP pracująca.

-not. j.c.

Aktorka i wiceprezes Związku Artystów Scen Polskich Ewa Leśniak: Z tymi wielkimi ludźmi odchodzi epoka, zamyka się pewien okres, wchodzi bardzo inne życie aktorów teatru. To strasznie smutne, że odeszła pani, którą oglądało się zawsze z zainteresowaniem, bo ona sercem i całą sobą miała coś do powiedzenia. Miała coś do przekazania widzom, ona widzów kochała. Przecież znane było to, że kiedy już była złożona niemocą w Skolimowie, kiedy przychodziła telewizja z takiej czy innej okazji, ona zaczynała żyć w tych światłach. To było jej, najważniejsze.

Była samorodnym talentem komediowym. Taki profil tego zawodu był jej przeznaczony i ona genialnie się w nim znajdowała. Była perfekcyjna w pracy.

***

Aktor Stanisław Tym: To wielki honor i zaszczyt, dar od losu, że mogłem z nią współpracować. Byliśmy w zażyłości, pisałem jej teksty i sztuki. Taka osoba zdarza się raz na kilkaset lat.

***

Artysta kabaretowy i autor tekstów piosenek Wojciech Młynarski: Odchodzi od nas genialna aktorka - zarówno komediowa i kabaretowa, jak i dramatyczna. O niezmiernym kunszcie, która stworzyła coś zupełnie niepowtarzalnego w naszym dorobku teatralnym. Mistrzyni poetyckiej groteski.

Miałem ten wielki zaszczyt, że wielokrotnie z Ireną występowałem, m.in. w Teatrze Ateneum prowadziłem jej recital aktorski. Poza tym śledziłem jej działalność, współpracując z Kabaretem Dudek.

Była to osoba od strony zawodowej wzorcowa, zawsze niesłychanie przygotowana (...). To, co się potem wydawało lekką improwizacją, czymś takim ulotnym i efemerycznym, było konsekwentnie wypracowane i przygotowane. Świeciła ona wzorem dla pokolenia młodszych aktorów, jak do tego rzemiosła podchodzić.

***

Aktor Wiesław Gołas: Ona była osobą raczej zamkniętą towarzysko, ale bardzo serdeczną. Była bardzo oszczędna, skrupulatna. Mówiono, że była skąpa. To nieprawda. Ona nie manifestowała swoich gestów. Pieniądze, które miała, przesyłała po cichu do domów dziecka, na biedne dzieci. Zawsze robiła to po cichu, prosząc, żeby tego nie nagłaśniać. Kiedy tylko dostała nagrodę, albo pieniądze - rozsyłała je potrzebującym dzieciom.

Zawodowo była bardzo miła i serdeczna, mało wylewna. Miałem to szczęście, że darzyła mnie sympatią. Zawsze o niej pamiętałem, z okazji imienin czy świąt do niej dzwoniłem. Była tym bardzo wzruszona, powtarzała: "jak ty o mnie pamiętasz". Jak mógłbym o niej nie pamiętać?

Reżyser Jacek Bławut: Zawsze w takich momentach wydaje nam się, że człowiek znika i go nie będzie, a to nie jest prawda. On ciągle zostaje, a my jesteśmy w jakiś sposób zaskoczeni.

Mój kontakt z panią Irenką w ostatnich latach i miesiącach był bardzo osobisty. (...) Pani Irenka była nadzieją, że można w ciepły i pogodny sposób się żegnać (...) Udawała, że wszystko jest w najlepszym porządku. Grała cudownie, niezwykła to była rola w tych ostatnich miesiącach.

O współpracy z Kwiatkowską w 2008 roku na planie filmu "Jeszcze nie wieczór", w którym aktorka zagrała siebie samą - mieszkankę Domu Artystów Weteranów Scen Polskich w Skolimowie, reżyser powiedział: Pani Irenka pojawiała się na planie, w momencie gdy zapalały się reflektory. (...) Intuicyjnie nie mogła się oprzeć, żeby nie pojawić się na planie. Wtedy my wykorzystywaliśmy to i coś zawsze fajnego zagrała, a później znowu zapalaliśmy światła i czekaliśmy, aż znowu przyjdzie do nas. Nie to, że ona nie chciała zagrać w tym filmie, ona po prostu radość czerpała już z innych rzeczy i film był już dla niej czymś odległym. (...) Ostatnie lata życia były dla niej bardzo radosne i szczęśliwe.

Aktor Olgierd Łukaszewicz, prezes Związku Artystów Scen Polskich, wspomina Irenę Kwiatkowską: To osoba, która od początku swej kariery - jeszcze tej przedwojennej - była obdarzona darem wyjątkowego błysku, zwracania na siebie uwagi. Była talentem zupełnie niepospolitym, wulkanem pomysłów. Wszystkie one były zamknięte, jak oszlifowane kamienie, w bardzo precyzyjnej formie. Każdy gest, spojrzenie, intonacja głosu, jego zawieszenie, pauza - to wszystko było jak muzyczna partytura, zaplanowane przez nią i doskonale wykonane.

Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!