– To tak, jakby nie miał rodziny i nikt się nim nie zajmował! Dlaczego hospicjum? Miłosz ma nas. Codziennie ktoś jest przy nim – denerwuje się Kaja Łebkowska, mama chłopca.
– Mamy grafik z dyżurami, ja jestem w dzień. Ojciec Miłosza wieczorami, bo jest lektorem języka angielskiego i wtedy ma czas. Cała rodzina ma na punkcie Miłosza bzika, bo jest rewelacyjnym dzieckiem. Dlaczego do dziś nie ma wyników badań, które są potrzebne do dalszego leczenia, a przez wiele miesięcy nie było postawionej diagnozy, co Miłoszowi jest? – pyta.
Chłopczyk urodził się 27 sierpnia 2010 roku w Szpitalu Damiana poprzez cesarskie cięcie. W pierwszych minutach po urodzeniu lekarze zaobserwowali niewydolność oddechową. Po trzech godzinach dziecko trafiło do szpitala przy Litewskiej.
Pocałunek na nowy rok
Jak wygląda życie rodziny, której syn jest cały czas w szpitalu? Rodzice Miłosza opisują to na blogu na stronie internetowej (Milodol.homestead.com) poświęconej chłopczykowi: „Na sylwestra dostaliśmy kilka propozycji z Maćkiem (ojciec Miłosza – przyp. red.). Nie potrafiliśmy się nastawić na zabawę. Postanowiliśmy pójść na OIOM przed północą. Pocałowaliśmy niuniusia w główkę na nowy rok. Wróciliśmy wśród fajerwerków spacerem do domu. Nasz cel noworoczny? Doprowadzić do wszystkiego, co leży w ludzkich rękach, aby nasz kochany synek był zdrowy!" – wpis z 31 grudnia 2010 r.
Ten cel ma cała rodzina. – Przez wiele miesięcy lekarze mówili nam, że Miłosz to bardzo rzadki przypadek choroby i nie wiedzą, co mu jest. Teraz powiedziano nam, że wyczerpały się możliwości leczenia w Polsce. Dlatego zaczęliśmy szukać ośrodków za granicą. Znaleźliśmy takie w Niemczech i Anglii. Ale do tej pory nie ma wszystkich wyników badań, o które nas pytają zagraniczni lekarze, a bez tego nie można przewieźć Miłosza. A lekarze z Litewskiej nie mówią nam, co dalej planują – mówi Aleksandra Dolacka, babcia chłopczyka.