Coraz więcej wiemy o tym, jak przebiegać będzie walka o miejsca w Parlamencie Europejskim. Na ogłoszenie oficjalnych list partie polityczne mają jeszcze prawie miesiąc, ale już widać, że dwoma najważniejszymi blokami będą Zjednoczona Prawica, czyli PiS z sojusznikami, oraz Koalicja Europejska, czyli PO wraz z SLD, PSL, Nowoczesną oraz Partią Zieloni. Wydaje się prawie pewne, że różnica między obu koalicjami będzie niewielka i że wynik do samego końca będzie nieoczywisty.
PiS i PO od 2005 r. dominują, zmieniając się na czele listy liderów sympatii społecznej oraz zastępując się w roli władzy. Zawsze zdobywają co najmniej 50 proc. głosów, ale zdarzało się, że wspólnie zdobywały ich prawie 73 proc., jak miało to miejsce w 2007 roku. Nie inaczej będzie i w maju, ponieważ można przewidywać, że KE i PiS wspólnie zdobędą od dwóch trzecich do trzech czwartych wszystkich głosów. Uważam, że ich wynik, liczony razem, będzie oscylował w granicach 70 proc. ważnie oddanych głosów, a może nawet przekroczyć ten poziom.
Pozostałe dwadzieścia kilka procent zostanie zagospodarowane przez inne podmioty, które mogą ograniczyć stan posiadania Jarosława Kaczyńskiego i Grzegorza Schetyny. To Wiosna oraz, z drugiej strony, Koalicja Propolska, Kukiz '15 i sojusz Mirosława Piotrowskiego oraz Marka Jurka. O ile ta pierwsza jest kłopotem dla KE, o tyle pozostałe szkodzić będą PiS-owi. Obie inicjatywy żywią się bowiem elektoratem, który w innych warunkach poparłby KE lub PiS. Jeśli więc w maju porażkę będzie musiał uznać Schetyna, to po części winny będzie Robert Biedroń; jeśli natomiast z europarlamentarnej konfrontacji pokonany wyjdzie Kaczyński, to na pewno będzie mógł o to obwiniać kolegów z radykalnej prawicy.
To bowiem, co Wiosna czyni Koalicji Europejskiej, eurosceptycy czynią PiS-owi: wchodzi w szkodę. Lider PiS może dziękować losowi za to, że pojawiła się Wiosna, bo inaczej byłoby prawie pewne, że maj będzie należał do Schetyny. Z kolei przewodniczący PO winien wznosić modły za sojusz prawicowych radykałów, gdyż bez niego Kaczyński już mógłby szykować triumfalną mowę o kolejnym zwycięstwie „dobrej zmiany" nad „establishmentem III RP".
Zaletą zarówno Wiosny, jak i eurosceptyków jest to, że wzbudzają emocje, co w majowej elekcji jest niezwykle ważne. W każdych wyborach chodzi o mobilizację swojego elektoratu i zniechęcenie elektoratu przeciwników do pofatygowania się do urn, a w wojnie o europarlament jest z tym szczególnie ciężko. Do tej pory Polacy uczestniczyli w niej tylko trzy razy i za każdym razem frekwencja była niska: w 2004 roku 20,9 proc., w 2009 24,53 proc., a w 2014 23,83 proc. Można przewidywać, że w tym roku przekroczy próg 30 proc., narasta bowiem konflikt społeczny i ludzie będą chcieli wyrazić sprzeciw lub poparcie. Już frekwencja w elekcji do samorządów zaskoczyła masowym, jak na warunki polskie, udziałem obywateli. Tego samego można się spodziewać i w maju.