Korespondencja z Trypolisu
Kierowcy co chwilę trąbią, uśmiechają się i unoszą dłoń w geście zwycięstwa. Przez zatłoczone ulice Trypolisu przedzierają się poobijane furgonetki uzbrojone w działka. Powstańcy, którzy po kilku miesiącach walk zaczęli wyglądem przypominać regularną armię, pilnują skrzyżowań. Wszędzie dumnie powiewają czerwono- czarno-zielone flagi powstańców. Zamiast reklam telefonów komórkowych na wielkich billboardach umieszczono plakaty z hasłami rewolucji: mamy marzenie. Wśród antyreżimowych haseł namalowanych na murach wybija się spory napis: „Game over, Kaddafi!"
Euforia i niepokój
Zaledwie cztery dni temu libijscy powstańcy zabili rządzącego przez 42 lata krajem Muammara Kaddafiego. W niedzielę powstańcze władze ogłosiły wyzwolenie kraju. Z wielu Libijczyków nie wyparowała jeszcze euforia, ale w ich głosie wyraźnie słychać niepokój.
– Musi się coś wreszcie zacząć zmieniać, bo na razie nic się nie dzieje. Wszędzie jest za to pełno broni. Strach wyjść na ulicę – mówi 18-letni student informatyki Ajub Ahmed Hosmie, pokazując na uzbrojoną grupę rebeliantów na skrzyżowaniu.
Kiedy wraca z hotelu, gdzie dorabia sobie, sprzątając pokoje, mija kilkanaście takich posterunków. Stara się trzymać od nich jak najdalej. Ludzie z karabinami w rękach co chwila pokrzykują na kierowców i przechodniów. – Są z różnych stron. Najgorsze jest to, że nikt ich nie kontroluje. Każda grupa ma swojego dowódcę. Pierwszą rzeczą, jaką trzeba zrobić, to odebrać im broń – uważa Ajub. U niego w domu też jest kilka karabinów. Gdy wybuchło powstanie, większość rodzin zaopatrzyła się w broń. Ale wcale nie jest jasne, przeciwko komu zamierzali jej użyć. Mieszkańcy Trypolisu nie wystąpili masowo przeciwko dyktaturze. Dziś tłumaczą, że w mieście były zbyt silne oddziały Kaddafiego. Wiele rodzin było jednak po prostu związanych z reżimem. Zaj- mowały intratne stanowiska i czerpały profity z popierania dyktatury.