To nie był pierwszy odruch. W pierwszym Holendrzy poczuli dumę: znów dotarliśmy do finału, nie daliśmy Hiszpanom wytchnienia aż do dogrywki, a gdyby nie Iker Casillas, to może nawet byśmy wygrali. Wracających wicemistrzów świata witał w Amsterdamie kilkusettysięczny tłum. Ale potem górę wziął wstyd: za Nigela de Jonga polującego na Hiszpanów, za betonowy futbol, który nijak się miał do tego, co miejscowi z dumą nazywają Hollandse School. W końcu to oni byli przez lata apostołami takiego futbolu, jaki teraz pokazuje Hiszpania: ładnego, z dopieszczonymi podaniami, wyrafinowanego. Jak przypomina w magazynie „Blizzard" Simon Kuper, na to, co Hiszpanie nazywają tiki taką, tutaj mówiło się knitten – dziergać. I nagle Holandia obudziła się z drużyną, która od dziergania woli prucie. Jak to kiedyś ujął jeden z brytyjskich dziennikarzy, takie mecze przypominają nam, że długo przed futbolem totalnym Holandia wymyśliła też chodaki. Gdy opadły emocje finału, nie było z niego czego wspominać poza brutalnością i zmarnowaną sytuacją Arjena Robbena. Kibice Holandii z całego świata odwracali się od tego, co zobaczyli, z niesmakiem. Finałowe porażki to symbol holenderskiej piłki. Ale przegrywać trzeba tak jak w 1974 roku. Żeby było co wspominać latami, żeby uwodzić widzów, zwłaszcza tych spoza Holandii. Bo każdy Holender wie, że Johan Cruyff akurat w MŚ 1974 nie był w najwyższej formie.
Johan nas już nie kocha Z futbolem nie ma w Holandii żartów. On jest tutaj państwową religią, jedyną, jaka się przez ostatnie dziesięciolecia rozwijała, a nie kurczyła. Nawet bzik brazylijski czy argentyński z holenderskim równać się pod jednym względem nie może: gdy reprezentacja gra najważniejsze mecze w wielkich turniejach, transmisje ogląda po 12 milionów widzów, czyli trzech na czterech mieszkańców. To jest tłum po kalwińsku rozdyskutowany, przerzucający się teoriami o taktyce i o tym, co robić wypada, a co nie. Gdy jakiś czas temu reprezentacja rezygnowała z gry ze skrzydłowymi, trwały debaty, co to oznacza dla holenderskiej tożsamości, czy Cruyff będzie nas dalej kochał, czy już nie. A po finale mundialu spór nabrał jeszcze wyższej temperatury, w czym Cruyff oczywiście też miał udział, chłoszcząc drużynę bez litości. Magazyn piłkarski „Hard Gras" wezwał nawet trenera Berta van Marwijka do dymisji. Van Marwijk oczywiście nie ustąpił, wezwanie było przesadą. To jest świetny trener, piłkarze go lubią, również dlatego, że z powodzeniem ich godzi, a to w holenderskiej kadrze zawsze umiejętność nie do przecenienia. Van Marwijk lubi efektowny futbol, po prostu przed mundialem uznał, że czasami cel uświęca środki. Dostrzegł to, o czym często mówi też Cruyff: holenderska szkoła przestała wypuszczać w świat piłkarzy naprawdę wybitnych w kreowaniu. To nie przypadek, że tylu Holendrów zostało w ostatnich latach odesłanych z Realu i Barcelony. Wesley Sneijder, Rafael van der Vaart, Mark van Bommel są świetni, ale nie do takiej gry, jaka się Holendrom marzy. Mogą być liderami Interów, Milanów, Tottenhamów, ale Barcelony i Realu nie. Cruyff bywa może zgredem, jest organicznie niezdolny do współpracy, czego ostatnim dowodem jest fiasko jego projektu odbudowy Ajaksu. Ale odróżnić piłkarza wybitnego od świetnego potrafi. Dlatego kazał Dennisowi Bergkampowi i Wimowi Jonkowi przeorać szkolenie młodzieży w Ajaksie.
Nietykalny van Bommel Van Marwijk uznał, że w takiej sytuacji wolno mu więcej. Przeliczył się i wyciągnął wnioski. Powrotu do dziergania nie będzie, póki holenderskie szkoły nie odbudują się i nie dogonią niemieckich i hiszpańskich. Ale trener stara się wynegocjować w sprawie stylu jakiś kompromis. Gdy po mistrzostwach de Jongowi zdarzył się kolejny kryminalny faul, tym razem w lidze angielskiej, odsunął go na pewien czas od kadry. Zaczął też szukać innych kandydatów do gry z Markiem van Bommelem w środku pomocy. Bo van Bommel jest nietykalny. Nie dlatego, że jest zięciem trenera – dlatego, że to urodzony dowódca. A miejsce de Jonga obok niego może podczas Euro zająć choćby Kevin Strootman z PSV, jedno z odkryć eliminacji. Holendrzy pokazali w nich, że potrafią jeszcze grać efektownie. Strzelali w nich średnio 3,7 gola na mecz, najwięcej ze wszystkich drużyn (następni w tej klasyfikacji Niemcy – średnio 3,4), Klaas Jan Huntelaar został królem strzelców, Robin van Persie jest w życiowej formie, a Sneijder ciągle niezastąpiony. Wszystko jest na dobrej drodze. Tylko wspomnień żal.
Stolica - Amsterdam. Powierzchnia kraju - 41 526 km2. Liczba ludności 16,7 mln.
Królewski Holenderski Związek Piłki Nożnej - Koninklijke Nederlandse Voetbalbond założono 8.12.1889 r. Zrzesza 4 856 klubów i ponad 1,1 mln piłkarzy. Prezydent - Michael van Praag.