Grają w największych klubach, zarabiają miliony, ale dla kadry poświęcić im się trudno. Na zgrupowania przyjeżdżają z reguły jak na wycieczkę. Przymusową. Taką, na której można tylko doznać kontuzji i wrócić z bólem głowy. Woleliby w tym czasie odpoczywać, niż walczyć o piłkę z rywalami polującymi na ich kości.
O awans do Euro 2012 drżeli do samego końca. Musieli się przebijać przez baraże, zdobyli ostatni wolny bilet. Bośnię i Hercegowinę pokonali dopiero w drugim meczu (6:2), w pierwszym na zwycięstwo nie pozwoliło im fatalne boisko w Zenicy. Eliminacje to nie ich świat. Ale na wielkich turniejach znów przypominają sobie, że potrafią grać i pięknie, i skutecznie. W mistrzostwach Europy wystąpili pięć razy, w tym w czterech ostatnich. Zawsze wychodzili z grupy, raz byli bardzo blisko tytułu – w 2004 roku, gdy sami organizowali turniej. Ich finezja przegrała jednak z wyrachowaniem Greków. Cztery lata temu pożegnali się z turniejem w ćwierćfinale, po porażce 2:3 z Niemcami, późniejszymi wicemistrzami.
W świetle reflektorów błyszczą, bo wiedzą, że patrzą na nich nie tylko kibice, ale i menedżerowie z całego świata. A niekonwencjonalne podanie czy ładny gol to przepustka do jeszcze lepszego kontraktu. Choć przeglądając listę klubów, w których występują, grzechem byłoby powiedzieć, że brakuje im pieniędzy. Na pewno nie Cristiano Ronaldo, najdroższemu i jednemu z najlepiej zarabiających piłkarzy. Zakochanemu w sobie perfekcjoniście. Twarzy tej reprezentacji. Wreszcie człowiekowi, od którego wymaga się najwięcej. I który podobnie jak w Realu Madryt jest pazerny na bramki. W drodze do polsko-ukraińskiego turnieju strzelił ich siedem. O dwie więcej niż inny wirtuoz biegający na drugim skrzydle Nani oraz Helder Postiga. Naniego przed Euro mobilizować nie trzeba, mundial w RPA obejrzał w telewizji, z gry wykluczyła go kontuzja barku.
Portugalska kadra to nie tylko artyści tańczący z piłką, jest też miejsce dla specjalistów od czarnej roboty, takich jak Pepe. Rywale zdają sobie sprawę, że od naturalizowanego Brazylijczyka z Realu lepiej trzymać się z daleka, jeśli chce się opuścić boisko o własnych siłach.
Szkopuł w tym, że wszyscy oni drużynę tworzą od święta. Zapanować nad takim towarzystwem nie jest łatwo. Paulo Bento szybko się o tym przekonał. Reprezentację przejął we wrześniu ubiegłego roku i od razu musiał gasić pożar wywołany przez swojego poprzednika Carlosa Queiroza: Portugalia w pierwszych dwóch meczach eliminacji zdobyła tylko jeden punkt (4:4 z Cyprem i 0:1 z Norwegią). Straty odrobić się udało, ale znaleźć wspólny język z zawodnikami już nie.