Czekali, by poczuć atmosferę mistrzostw dłużej niż my, nie mieli kogo witać u siebie poza Francuzami i Szwedami, a ich drużyna zacznie turniej nietypowo jak na gospodarza, bo dopiero czwartego dnia turnieju. Ale od piątku wreszcie jest święto po ukraińskiej stronie. Wylądowały miliony euro: holenderskie gwiazdy w Charkowie, ale przede wszystkim niemieckie i portugalskie we Lwowie.
To pierwsze w Euro 2012 starcie gigantów. Piłkarze Realu Madryt po obu stronach, najdroższy Cristiano Ronaldo kontra finaliści Ligi Mistrzów z Bayernu, niemieccy faworyci turnieju przeciw najgorzej wykorzystującej swoje możliwości drużynie w Europie. Duch zespołu przeciw portugalskiemu królestwu indywidualności. Niemcy są po eliminacjach, w których nie stracili punktu, a Portugalczycy wymęczeni zwyczajowym biegiem przez przeszkody, które sami sobie ustawili.
Portugalia była przez ostatnie lata jak dawna Hiszpania. Niemal każdy się tu czuł większy od drużyny, selekcjonerem był tak naprawdę nie trener, tylko menedżer Jorge Mendes, a ustanawiane z jego pomocą transferowe rekordy zawróciły piłkarzom w głowach tak bardzo, że gdy z wysokości swoich wielkich klubów spoglądali na kadrę, niespecjalnie chciało im się dla niej poświęcać.
Ta dawna Hiszpania przynajmniej odpadała pięknie. A Portugalczycy przynudzali na mundialu w RPA nie do zniesienia. W Euro 2008 było lepiej, ale w ćwierćfinale czekali na nich Niemcy i odesłali kowboja Luiza Felipe Scolariego (zajętego już bardziej przeprowadzką do Chelsea, gdzie go podczas turnieju sprzedał Mendes) i jego gwiazdy do domu.
Po Scolarim był jeszcze Carlos Queiroz, któremu piłkarze weszli na głowę, aż nastał Paulo Bento, trener w zupełnie innym typie, wściekle ambitny. Portugalscy dziennikarze mówią o nim, że prędzej deszcz zacznie padać z dołu do góry, niż Bento przyzna się do błędu.