Wizje rychłego upadku Tuska powtarzane są od kilku lat.
Fikcja jest coraz bardziej widoczna. Patologiczne procesy są coraz częściej obnażane. Weźmy przykład bardzo ważnej dla rolnictwa Państwowej Spółki Cukrowej. Odbywał się tam konkurs na prezesa. Procedura wyłoniła kandydata, który odpowiadał merytorycznym wymogom - to były wiceprezes firmy. Ponieważ nie był to kandydat, którego życzyła sobie Platforma, pochodząca z resortu skarbu przewodnicząca rady nadzorczej zaleciła, by nie powoływać go na to stanowisko. W radzie zasiada czterech przedstawicieli plantatorów i sześciu skarbu państwa, ale głosy rozłożyły się pięć do pięciu. Rozpisano nowy konkurs. Jednocześnie przeprowadzono śledztwo, którego celem było ustalenie, kto głosował wbrew zaleceniom władzy. Ustalono, że był to przedstawiciel Ministerstwa Rolnictwa. Usunięto go więc z rady i wsadzono innego przedstawiciela ministra skarbu.
W nowym konkursie wygrał już przedstawiciel PO?
Sprawa stała się głośna i kandydat, który wygrał pierwszy konkurs okazał się najlepszy także w drugim. Był w stanie przebić się przez to partyjniactwo, bo mówiono o tym w mediach. Ten przykład pokazuje jednak, jak wyglądają konkursy organizowane przez tą władzę.
W tym przypadku system został pokonany.
Chciałem pokazać mechanizm. Ale jeśli panowie chcą przykładu bez happy endu, to przytoczę przykład spółki PGE - Energia Odnawialna S.A. Tam władza dokonała skoku na kasę - wymieniła zarząd i znaczącą część dyrektorów. Gdy zacząłem się tym interesować i pytać ich o powody dymisji, prosili, bym się tym nie zajmował i nie powoływał się na rozmowy z nimi.
Bali się?
Obawiali się represji, ale mieli też wiele do stracenia. Władza, by zapewnić sobie poczucie spokoju przyznała im wysokie odprawy. W tej spółce prezesem był człowiek, który nie należał do żadnej partii i dobrał sobie ludzi według klucza kompetencyjnego. On próbował wyczyścić firmę z nieprawidłowości, dlatego nie pełnił funkcji nawet przez rok. Razem nim odeszli: wiceprezes, trzech głównych dyrektorów departamentów, dwóch zastępców dyrektorów departamentów oraz około dwudziestu szefów różnych działów. Cała merytoryczna kadra kierownicza.
Silna miotła.
Zapewniono im pełne odprawy, w niektórych przypadkach do 15 miesięcy. Suma odpraw sięga więc kilku milionów złotych. Dotykając jednej, niewielkiej spółki, widzimy jak działa system Tuska.
Co było powodem czystki?
W sprawozdaniach rocznych nie ma słowa na temat trudności firmy - wypracowała zysk, dobrze funkcjonowała. Jest tylko jedna sprawa, która wskazuje, że coś poszło nie tak, bo zarząd nie dostał absolutorium. Jedna z uchwał wiąże się z zakupem Elektrociepłowni Przeworsk. Decyzję o tej inwestycji podjął jeszcze poprzedni zarząd, a ten chciał tę sprawę wyjaśnić. Badając zakup doszedł do wniosku, że to było kosztowne i nieopłacalne przedsięwzięcie.
I tu prezes zetknął się z prawdziwą polityką?
Obecnie próbuje się tą transakcją obciążyć zarząd, których chciał sprawę wyjaśnić. Tymczasem należałoby przyjrzeć się powiązaniom poprzedniego zarządu z nadzorującym tę spółkę wiceministrem.
Co się teraz dzieje w spółce?
Została obsadzona swoimi ludźmi i jest spokój. Tu widać, że względy merytoryczne nie mają większego znaczenia.
Zasady powoływania ludzi na stanowiska widzieliśmy już przy taśmach PSL i sprawie spółki Elewarr.
To ciekawe, bo sprawa ogłoszona jako wielka afera, tymczasem wynagrodzenie roczne dla Andrzeja Śmietanki to niewiele w porównaniu z PGE - Energia Odnawialna.
Tam był pokazany skandaliczny mechanizm wykorzystywania państwa.
On był rzeczywiście naganny, ale warto zwrócić uwagę, co stało się dalej. Po wybuchu afery, szeregu publikacji i nagłośnieniu sprawy premier Tusk na stanowisko pełniącego obowiązki prezesa Agencji Rynku Rolnego powołał Lucjana Zwolaka, wiceprezesa Agencji Rynku Rolnego i pełnomocnika ARR ds. nadzoru właścicielskiego oraz szefa rady nadzorczej spółki Elewarr. Bez tego człowieka żadna decyzja o wypłacie jakichkolwiek pieniędzy dla Śmietanki nie mogła zostać podjęta. Innymi słowy jeśli w Elewarrze coś się złego działo, to osoba powołana na stanowisko p.o. prezesa ARR odpowiadała za to w stu procentach. W związku z tym rodzi się pytanie, czy rzeczywiście były tam jakieś nieprawidłowości, czy tylko sprawa została nagłośniona, by przykryć np. sprawę Amber Gold. O istnieniu tych taśm wiadomo było przecież od stycznia.
On jest jednak tylko pełniącym obowiązki prezesa ARR, konkurs trwa.
Ta nominacja ma kluczowe dla wyjaśnienia afery. Jeśli zadbać o prawdę w tej sprawie ma człowiek, bez akceptacji którego żadne pieniądze, by nie wypłynęły, to mamy sytuację nienormalną.
To jak kazać lisowi pilnować kurnika.
Decyzja Donalda Tuska każe wątpić w autentyczność afery. Trudno przecież uwierzyć, by premier mając świadomość istnienia nieprawidłowości powołał człowieka za nie odpowiedzialnego. W przypadku powołania p.o. szefa ARR mógł przecież sięgnąć po kogo chciał. A jednak zrobił jak zrobił. Z punktu widzenia obecnej władzy sprawa Elewarru nie jest zresztą wielka. Znacznie więcej, bo ponad milion złotych rocznie będzie zarabiał przecież Aleksander Grad. Tusk bez żadnego konkursu wsadził go na stanowisko prezesa spółki energetycznej. Powiązanie osobiste jest tu ewidentne, a jednak premier się nie zawahał. Nie oglądał się żadne względy.
Ta arogancja jednak nie przeszkadza wyborcom.
Każdy inny rząd zmiotłaby jedna afera, jaką na koncie ma PO - hazardowa czy Amber Gold. Zaufanie do tej władzy wyczerpuje się dłużej, ale to następuje. Nie wszystkie niedociągnięcia będzie można wytłumaczyć zbliżającym się kryzysem. Ta władza zajmuje się przecież głównie sobą, a nie państwem i obywatele przekonują się o tym coraz boleśniej.
Wierzy pan, że uda się odwołać rząd Tuska dzięki konstruktywnemu wotum nieufności?
Arytmetyka sejmowa jest oczywista - obecna koalicja ma większość. Poza tym obecny rząd powinien dotrwać do końca kadencji.
A potem może jeszcze trzecią kadencję.
Polska polityka spsiała. Nie ma w niej żadnych zasad, ani trochę myślenia o władzy w kategoriach służby społeczeństwu. Polityka potrzebuje nowego powiewu, nowych ludzi. Wielu z nich już funkcjonuje w partiach, ale nie mają szans, by się przebić. Aby to oni zaczęli nadawać ton, panująca dziś ekipa musi się skompromitować do końca. Mam nadzieję, że wystarczą do tego trzy lata obecnej kadencji. Myślę, że to wystarczy obywatelom do dokonania realnej oceny.