Imperium waszyngtońskie

Publikacja: 22.11.2012 20:22

Robert D. Kaplan

Robert D. Kaplan

Foto: CNAS.ORG

Red

Angielskojęzyczna wersja tekstu na www.stratfor.com

Do interwencji militarnych nakłania Amerykę klasa imperialna. To duża grupa ludzi posiadających głęboko ugruntowane poczucie misji imperialnej: dziennikarze i eksperci polityczni z think tanków – pisze analityk polityczny.

Stany Zjednoczone są mocarstwem imperialnym od ponad stulecia, począwszy od inwazji na Filipiny i zajęcia tego kraju w 1899 roku. Wojna hiszpańsko-amerykańska z 1898 roku, która doprowadziła do przejęcia przez Stany Zjednoczone hiszpańskiej kolonii na Filipinach, była kulminacją procesu, w wyniku którego Stany Zjednoczone zdominowały basen Morza Karaibskiego. Dzięki opanowaniu basenu Morza Karaibskiego Ameryka uzyskała dominującą pozycję na zachodniej półkuli. A gdy stała się hegemonem półkuli zachodniej, zdobyła potęgę, która pozwalała jej oddziaływać na układ sił na półkuli wschodniej. W ten sposób Ameryka uzyskała zasadniczy wpływ na politykę światową w XX wieku.

Para mieszana

Imperium amerykańskie nie ma kolonii, jest przystosowane do postnowoczesnej epoki informacyjnej, w której kapitał nie musi być koniecznie powiązany ze stałymi zdobyczami terytorialnymi. Ale nie dajmy się oszukać pozorom, wojska amerykańskie były i nadal są rozlokowane na modłę imperialną po całym świecie, od Korei Południowej po Afganistan, od Oceanu Indyjskiego po zachodni Pacyfik, dokładając starań na lądzie i na morzu, aby utrzymać porządek w egzotycznych zakątkach ziemi, tak samo jak robili to wcześniej Rzymianie, Wenecjanie, Portugalczycy, Holendrzy i Brytyjczycy. Co więcej, wielkość i zdolności bojowe armii amerykańskiej, od jej sił specjalnych po atomowe łodzie podwodne, przerasta siły większości pozostałych mocarstw razem wziętych. Twierdzić, że nie są to siły zbrojne na miarę imperium, to przeczyć rzeczywistości.

Podobnie jak imperia czasów minionych, Stany Zjednoczone co jakiś czas wysyłają swoje wojska w celu przeprowadzenia interwencji w stylu imperialnym, starając się obalić tego czy tamtego zagranicznego tyrana, który rzekomo zagraża interesom imperium. Oczywiście przedstawiciele każdej amerykańskiej administracji zawsze twierdzą, że działania takie podejmowane są w imię praw człowieka i dla dobra ludzkości – ale podobnie mówili przedstawiciele wcześniejszych imperiów.

Wiele imperiów opierało się na silnych podstawach filozoficznych, w ramach których ich własne wartości uznawano za uniwersalnie obowiązujące. I często było w tym dużo racji. Rzym, Wenecja i Wielka Brytania nie tylko posiadały dominującą pozycję militarną, ale były również najbardziej oświeconymi mocarstwami swojej epoki – a Wenecja i Wielka Brytania według standardów swoich epok były prawdziwie liberalnymi imperiami. Zatem demokracja w kraju i imperializm za granicą mogą ze sobą iść w parze.

Takie interwencje militarne w stylu imperialnym często są nierozsądne, ale i tak się zdarzają. A zdarzają się, ponieważ istnieje klasa imperialna w stolicy imperium – czyli w Waszyngtonie – która do nich nakłania.

Brzemię białego człowieka

Czym jest klasa imperialna i jakie ma poglądy? To duża grupa ludzi posiadających głęboko ugruntowane poczucie misji imperialnej, których interesy zawodowe są powiązane z powodzeniem tej misji. Zaliczają się do niej dziennikarze i eksperci polityczni z think tanków, którzy kolektywnie definiują ramy debaty pomiędzy elitami w korytarzu medialnym wiodącym z Bostonu do Waszyngtonu. A definiując tę debatę, kształtują oni opinie w dziedzinie polityki zagranicznej, którymi bombardowana jest każda administracja.

Do klasy tej należą ludzie zamożni i na ogół wykształceni w najlepszych szkołach. Jest ona wytworem dekad dobrobytu z okresu po II wojnie światowej. W połowie XX wieku w Waszyngtonie było zaledwie kilka think tanków, teraz natomiast jest ich tam bez liku. Gdy chodzi o media, stanowią one obecnie samoistny ośrodek władzy obejmujący zarówno liberalnych internacjonalistów, jak i neokonserwatystów, a i jedni, i drudzy popierali w przeszłości wykorzystywanie amerykańskich wojsk do narzucania amerykańskich wartości.

Nie jest to spisek, nie kłóci się to również w żadnej mierze z liberalizmem. W istocie znaczącą część tej klasy imperialnej można określić jako humanitarystów, którzy wierzą, że zadaniem Ameryki w świecie jest zapobieganie ludobójstwu i chronienie w inny sposób zagrożonych mniejszości etnicznych czy religijnych. Pamiętajmy o tym, że imperializm należy definiować jako stosunkowo słabą formę korzystania z suwerenności przez wielkie mocarstwo.

Jest ona słaba, ponieważ mocarstwo imperialne nie kontroluje odległych regionów w takim samym stopniu, w jakim kontroluje terytorium własnego kraju, a mimo to potrafi w istotnym zakresie wpływać na wydarzenia i procesy w różnych częściach świata. Tak więc humanitaryzm, który chce wpływać na wydarzenia mające miejsce za granicą, można zaliczyć do imperializmu, natomiast izolacjonizmu już nie można.

Najlepszym przykładem imperializmu przedstawianego jako humanitaryzm jest wiersz Rudyarda Kiplinga z 1899 roku zatytułowany „Brzemię białego człowieka”, który dla dzisiejszego ucha brzmi rasistowsko, ale w istocie był idealistycznym utworem literackim, ponieważ starał się zobrazować odpowiedzialność, jaką bogatsze i bardziej rozwinięte kraje muszą ponosić za kraje biedniejsze i słabiej rozwinięte. Kipling napisał ten wiersz, aby wesprzeć misję cywilizacyjną Ameryki na Filipinach.

Ponieważ ta klasa imperialna nie zniknie – nawet obecnie, kiedy media elektroniczne wywierają coraz większą presję na Biały Dom – nadal istnieć będzie dążenie do interwencji militarnych w celu zrobienia porządku w tym czy innym regionie świata, niezależnie od faktycznych interesów Ameryki. Interesy narodowe Ameryki, powiedzmy na Bliskim Wschodzie, mogą słabnąć na przestrzeni nadchodzących lat i dziesięcioleci, kiedy Stany Zjednoczone będą importować coraz mniej ropy naftowej z Zatoki Perskiej.

W istocie całkiem możliwe jest nawet, że Stany Zjednoczone uzyskają względną samowystarczalność energetyczną, opierając się na źródłach surowców w Ameryce Północnej i jej najbliższym otoczeniu dzięki zwiększeniu dostaw ropy naftowej z Kanady, Meksyku i Wenezueli. Ale nawet jeśli tak się stanie w przewidywalnej przyszłości, założenie, że Waszyngton pozostawi niestabilny Bliski Wschód samemu sobie, jest prawdopodobnie nietrafne.

Będą się zdarzać kataklizmy, sojusznicze reżimy będą wołać o pomoc, a klasa imperialna będzie domagać się zdecydowanej reakcji. Ponieważ klasa imperialna jest wytworem samej demokracji i dobrobytu Ameryki, nigdy nie zaniknie.

Nie sugeruję tu, że intencje klasy imperialnej są złe (w istocie czasami mogą być dobre), sugeruję jedynie, że jej wpływ na politykę jest trwały. Jest trwały, ponieważ dobrobyt rodzi klasę globalnych kosmopolitów, których amerykańska odmiana charakteryzuje się skłonnościami imperialistycznymi żywionymi pod przykrywką humanitaryzmu. Samowystarczalność energetyczna nie zmieni tej sytuacji, doprowadzić do tego może tylko załamanie dobrobytu wśród zamożniejszych grup społecznych.

Pod tym względem pouczające były lata 90. XX wieku. Był to spokojny czas dla Ameryki. Była jedynym mocarstwem światowym, żadne inne mocarstwo nie zagrażało jej pozycji i mogła w spokoju cieszyć się zwycięstwem w zimnej wojnie. Rynki surowców energetycznych były stabilne. Krótko mówiąc, żadne interesy narodowe nie wymuszały interwencji zagranicznych. A mimo to Ameryka interweniowała militarnie w Somalii, na Haiti, w Bośni i w Kosowie.

Szczypta idealizmu

Skąd brało się dążenie do tych interwencji? Pochodziło od klasy imperialnej. Można bez trudu dowodzić, że przynajmniej w niektórych przypadkach te interwencje militarne były rzeczą właściwą. Chodzi jednak jedynie o to, że miały one miejsce i nie były sporadyczne, pomimo że żaden nadrzędny interes narodowy ich nie wymuszał. Można by przypuszczać, że im bezpieczniej czuje się mocarstwo imperialne, tym mniej skłonne jest do interwencji zagranicznych. Jednak lata 90. XX wieku pokazały, że może być wręcz przeciwnie.

Dlatego też przewidywałbym, że nadal podejmowane będą co jakiś czas interwencje humanitarne. Ograniczone mogą one zostać tylko przez dwa czynniki: pamięć o podobnych interwencjach, które się nie powiodły, oraz kres prosperity, który z kolei prowadziłby do ograniczenia budżetu wojskowego oraz kurczenia się elit północno-wschodniego korytarza. Pamięć zawsze z czasem blaknie, a choć być może przyszły ciężkie czasy dla gospodarki amerykańskiej, wątpię, aby były na tyle ciężkie, by doprowadzić do poważnych cięć w mediach i think tankach.

Zatem imperializm będzie nadal żywy. Jego dynamikę określać będą poszczególni prezydenci, a każdy z tych prezydentów będzie musiał pamiętać, że realizm bez szczypty idealizmu jest nierealistyczny, bowiem Ameryka potrzebuje pewnej dozy idealizmu w swojej polityce zagranicznej po prostu dla zachowania własnej tożsamości. Również to będzie pożywką dla interwencjonizmu.

—tłum.T.K.

Autor jest amerykańskim reporterem wojennym, pisarzem i analitykiem politycznym. Publikował na łamach m.in.: „The Washington Post”, „The New York Times”, „The New Republic”, „The National Interest” i „The Wall Street Journal”
www.stratfor.com

Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!