Nienadaremna ofiara powstańców

Każdego 1 sierpnia o 17:00 zabiegana Warszawa staje na minutę, aby oddać cześć powstańcom. To dowód, że większość z nas jednak nie jest tak cyniczna – pisze publicysta

Publikacja: 01.08.2013 13:01

fot. Sylwester Braun

fot. Sylwester Braun

Foto: Domena publiczna

Red

A ja napiszę przekornie wobec niektórych, że Powstanie Warszawskie było czymś dla Polski korzystnym i chwalebnym. Bardzo rzadko używam pojęcia dobra Polski, definiując je inaczej niż dobro obywateli, ale w tym wypadku trochę tak zrobię. Czyli innymi słowy, powstanie było czymś dobrym dla tych,  co przeżyli, a ci, co nie przeżyli, z własnej woli przedłożyli ryzyko śmierci w walce nad dalszym życiem w okupowanej Warszawie, które było koszmarem. Poświęcili się dla reszty.

Nie jestem historykiem, ale warto przytoczyć kilka faktów. Po pierwsze, z tego, co czytałem w kilku źródłach, powstanie i tak by wybuchło. Ludzie nie mogli znieść dalszego poniżania ze strony Niemców i życia pod ich butem, a ze spraw bardziej przyziemnych, bycia w nieustannym zagrożeniu wywózką do obozu lub śmiercią. Mając to na uwadze można by usprawiedliwić dowództwo, które wolało pokierować buntem ludzi, niż wystawiać ich na całkowitą rzeź bez żadnej szansy na zwycięstwo. W historii znanych jest wiele przypadków, gdy zdesperowani ludzie wystawiali się na pewną śmierć w walce, nie mając absolutnie żadnych szans na zwycięstwo, choćby powstanie Spartakusa czy niedawne dla ówczesnych Warszawiaków powstanie w getcie.

Niestety nie mogę już dopytać o szczegóły dwóch członków mojej rodziny, którzy walczyli (i przeżyli) w Powstaniu Warszawskim, ale pamiętam, że często o tym mówili i nigdy nie słyszałem z ich strony pretensji do dowództwa (bardziej do Sowietów), a to przecież ich głos w tej sprawie powinien by najważniejszy. Oczywiście wiem, że próba dwóch osób nie jest reprezentatywna, jednak w swoim podejściu do tego tematu na pewno nie byli osamotnieni. Także powstanie tłumaczyłbym bardziej psychologicznie, niż politycznie, bo tak się powinno przede wszystkim podchodzić do ludzkiego dramatu.

Może i mają trochę racji ci, którzy twierdzą, że powstanie było narodową tragedią, jednak nazywanie tego heroicznego czynu w ten sposób, mówiąc szczerze, aż mnie kłuje w oczy. Należy pamiętać, że los tych ludzi wcześniej też był tragiczny. To nie była decyzja typu: albo siedzimy w wygodnych fotelach przed telewizorem, albo robimy powstanie, tylko bardziej, albo godzimy się na dalszy terror, życie w ciągłym strachu, pod butem niemieckich nazistów, albo coś z tym robimy, nawet jeśli szanse są niewielkie. Kto wie jakby dalej się potoczyła wojna, gdyby nie powstanie, które siłą rzeczy związało część niemieckich wojsk.

Obarczanie dowództwa za śmierć tysięcy niewinnych ludzi jest trochę obwinianiem ofiary. Za mordowanie warszawiaków odpowiadają tylko i wyłącznie naziści. Przecież Żydzi nie buntowali się prawie wcale, a i tak był Holocaust. Czy gdyby wcześniej zrobili powstanie, to za Holocaust obwinialibyśmy jego dowódców? Gdzieś w Internecie natrafiłem na wypowiedź Hitlera (niestety źródło niesprawdzone, ale brzmi wiarygodnie), w której zawarł on swoje plany co do Polaków. Otóż tzw. zwykli obywatele na zawsze mają zostać sługami Niemców (np. „chłop polski nie może nigdy zarabiać więcej niż chłop niemiecki"), a ci należący do ziemiaństwa, czy inteligencji mieli zostać po prostu eksterminowani („bo Polak może mieć tylko jednego pana – Niemca") i to wszystko według Hitlera miało wynikać z pobudek czysto, jakby niektórzy dzisiaj powiedzieli patriotycznych, dla dobra i w interesie własnego kraju.

Jasne, że ktoś mi może zarzucić, że znaleziona gdzieś w Internecie rzekoma wypowiedź nie jest żadnym dowodem. Ale czy znając sylwetkę, sposób myślenia o innych niż Niemcy narodach oraz przede wszystkim sposób działania, nie można stwierdzić, że te słowa mogły zostać rzeczywiście wypowiedziane? Czy z całą pewnością nie można stwierdzić, że nawet jeśli to fałszywy cytat, to los Polaków pod rządami nazistów byłby podobny albo nawet gorszy?

Pojawiają się też głosy, że gdyby nie Powstanie Warszawskie, to być może ZSRR miałoby mniej skrupułów, aby dokonać jawnej inwazji w 1981. Sam Ryszard Kukliński w wywiadzie-rzece powiedział, że nie poinformował „Solidarności" o planach wprowadzenia stanu wojennego (nie zrobili tego też Amerykanie), bo mogłoby się to skończyć wielkim rozlewem krwi. Taka opinia o nas z pewnością odstrasza wrogów, nawet jeśli są silniejsi.

Nawiasem mówiąc, czy gdyby ZOMO zaczęło masowo zabijać ludzi, na przykład podczas jakiejś demonstracji, to czy mielibyśmy pretensje do Wałęsy? Pewnie niektórzy uznaliby założenie „Solidarności" za debilizm, a stawianie się ZSRR za nakłanianie do zbiorowego samobójstwa, za które Wałęsę należy postawić pod sądem. Na szczęście „Solidarność" zwyciężyła i takich głosów nie ma.

Co do zburzenia Warszawy, przeciwnicy powstania najczęściej podają przykład Pragi, która się nie zbuntowała i dzięki temu zachowała swoją piękną architekturę. Ja podam przykład Paryża, który również się nie zbuntował, a na rozkaz Hitlera miał zostać doszczętnie zburzony i to tuż przed wycofaniem z niego wojsk niemieckich. Czyżby zemsta za sukcesy aliantów?  Czy to ich byśmy obwiniali, gdyby dowódca tamtejszych wojsk ów rozkaz wykonał, a nie zignorował?

Jak widać Hitlerowi nie potrzeba było wiele do czynienia zła, każdy pretekst mógł wywołać dramatyczne skutki. Czy wobec tego powinniśmy robić dokładnie to, co on chciał, licząc na jego łaskę? Zdrową osobą to on nie był, także myślę, że i w tym wypadku bylibyśmy zagrożeni, w końcu ludzi tego typu przed czynieniem krzywd powstrzymuje nie sympatia do kogoś, lecz jedynie przed tym kimś strach, świadomość, że samemu poniesie się straty, a ci w pełni ulegli, nigdy nie protestujący są zawsze najbardziej pomiatani, co pokazuje przykład obywateli ZSRR pod rządami Stalina, których zginęło dziesiątki milionów, a nigdy wobec niego się nie buntowali i czego skutki ponoszą do dzisiaj.

Przeciwstawienie się złu, nie jest jak widać żadną wartością, zarówno dla patriotów z Młodzieży Wszechpolskiej, jak i innych, obdarzonych autorytarną osobowością, która nakazuje bezwarunkową uległość wobec silniejszego. To zrozumiałe, dzisiaj ci ludzie też „walczą o kraj", gdy mają przewagę co najmniej ośmiu na jednego. W skrajnych przypadkach osobowość ta prowadzi do tego, że osoby takie uważają (podobnie jak w swojej quasi modlitwie rosyjscy neonaziści), że silniejszy zawsze ma rację. Ludzie ci, realizują z powodzeniem tę strategię w życiu i tego samego wymagają od polityków, ale ich filozofia przypomina filozofię trenera piłkarskiego, który zabrania zawodnikom strzelać goli, bo rozsierdzi się przeciwnika. Przeciwnik tak czy siak chce nam „dokopać", a stawianie oporu pozwala przynajmniej zmniejszyć rozmiary porażki.

Kto wie czy nie bylibyśmy kolejną republiką radziecką, częścią tego kraju, gdyby nie cała, rzekomo bezsensowna działalność Polskiego Państwa Podziemnego? Kto by nas wtedy przed tym obronił? A przecież wiadomo, że to nie przez łaskę ZSRR nie zostaliśmy do niego wcieleni a państwo to miało nieskrywane wcale plany opanowania całej Europy, jeśli nie świata i jak mówił Kukliński, nawet grubo po wojnie i śmierci Stalina czyniło ku temu poważne przygotowania. Ktoś powie, że Czechy też nie zostały wcielone, jednak zachowanie tego kraju miało znamiona syndromu pasażera na gapę, kogoś kto korzysta z tego, że inni utrzymują komunikację miejską, samemu kosztów nie ponosząc. Jak ocenimy taką postawę to już sprawa każdego z nas, ale dla samych Czechów, jak pisał znawca tego kraju, dziennikarz Gazety Wyborczej, jest to narodowy kompleks.

Dość mam już wysłuchiwania ludzi, którzy twierdzą, że nigdy, ale to przenigdy nie należy stawiać się silniejszemu, nazywając swoją uległość wobec zła zdrowym rozsądkiem. To by tłumaczyło zachowanie rzekomo patriotycznych prawicowców spod znaku Młodzieży Wszechpolskiej, czy partii Janusza Korwin-Mikkego, którzy krytykują dowództwo Armii Krajowej a nawet uważają, że zasługiwało ono na sąd wojenny. Przy czym jak głosi stanowisko MW w ujęciu Marcina Bosaka, żywią oni „szacunek i podziw" dla walczących powstańców.

Tylko pozornie krytyka dowódców i wychwalanie walczących dowodzi rozdwojenia jaźni. Przecież osobowość autorytarna nakazuje również bezwzględną uległość wobec przełożonych. Bez użycia kategorii honoru, umiłowania wolności, nienawiści do faszyzmu (w tamtym okresie konkretnie Niemców), rzeczywiście trudno zrozumieć zachowanie ówczesnych władz Polski, jak i zwykłych ludzi. Mam jednak szczerą wiarę w to, że te wartości nie umarły wraz z PRLem (chociaż nienawiść do żyjących dzisiaj Niemców, którzy nie mają nic wspólnego z tamtymi zbrodniami uważam za bezsensowną, szczególnie w młodym pokoleniu).

Co do nazywania Powstania Warszawskiego „tragedią narodową" to chciałbym zauważyć, że w porównaniu z okupacją był to czas niezwykle radosny. Polacy po latach terroru w końcu, choć na chwilę czuli się wolni. Dowodzą tego zdjęcia i filmy z tego okresu, które z pewnością nie były pozowane, oraz opowieści samych powstańców, którzy nawet po wielu latach, mówią o tym wydarzeniu z podnieceniem i ekscytacją, a nie jak to ma miejsce w relacjach z wojny czy obozów, jak o traumatycznym przeżyciu.

Traumą była dla nich porażka, która jednak nie zmienia ich oceny tego wydarzenia. Oczywiście to, że coś jest piękne, wcale nie wyklucza tego, że może być też smutne. Mówią, że najpiękniejsze piosenki są o smutku. Na przykład dowiedziałem się niedawno, że podobno „Nie płacz Ewka" mówi o myślach samobójczych autora tekstu.

Też jestem przeciwny czynieniu ze śmierci za kraj jakiegoś masochistyczno-narcystycznego fetyszu, jednak mam nieodparte wrażenie, że powstańcy w większości wcale umierać za kraj nie chcieli, wręcz przeciwnie - chcieli w nim żyć, a garstka narodowo-radykalnych oszołomów głoszących martyrologiczne idee zasilała raczej szeregi zbuntowanego NSZ, a nie AK, które to rozpoczęło powstanie i to jego członkowie stanowili miażdżącą większość w szeregach walczących.

Jeśli chodzi o zarzut, że z Powstania Warszawskiego czyni się mit narodowy, czy wręcz popkulturowy to chciałbym zauważyć, że mit w znaczeniu naukowym, socjologicznym nie musi wcale, tak jak w mowie potocznej oznaczać fałszu. Mit może być prawdziwy lub na tej prawdzie oparty. Po pierwsze, moim zdaniem to bardzo dobrze, że się o powstaniu dużo mówi, w końcu mamy powód do dumy, nie musimy tak jak Niemcy się wstydzić za naszych dziadków i babcie, a po drugie uważam, że powstanie czci się ze smakiem, w sposób ambitny, także zarzut o popkulturowości owego mitu uważam za bezzasadny.

Na szczególną uwagę zasługuje wzruszający moment, gdy każdego 1 sierpnia o 17:00, zabiegana Warszawa staje na minutę, aby oddać cześć powstańcom. To udowadnia, że większość jednak tak cyniczna nie jest. Za naszą walkę o wolność, doceniają nas za granicą, czego dowodzą rozmowy prywatne, jak i na przykład piosenki szwedzkiego zespołu „Sabaton", tylko, nie wiedzieć czemu część nas samych się tego wstydzi, bo to przecież porażka, a porażek nie należy świętować. Z podobnego założenia wychodzili naziści, my nie musimy być tacy sami, a uważam, że naprawdę nie jest świętowany fakt porażki militarnej, tylko fakt heroicznej walki naszych rodaków.

Nie odpowiem na pytanie czy decyzja o tym czy rozpocząć powstanie czy nie było słuszna, ale na pewno wybór nie był łatwy. Bo po pierwsze wszystko mogło się potoczyć inaczej, a po drugie bardzo prawdopodobne, że Hitler znalazłby inny pretekst dla zabijania ludności cywilnej i zburzenia miasta, tak jak robił to wcześniej i tak jak kazał zburzyć Paryż. Na koniec warto dodać, co do słuszności oporu, że po zabiciu „kata Warszawy" - Franza Kutschery, głównego sprawcę terroru, dziwnym trafem wcale nie nasiliły się represje.

Wręcz przeciwnie, jego następca, nie wiedzieć czemu, zrezygnował na przykład (nie licząc pokazowego rozstrzelania stu zakładników następnego dnia) aż do samego powstania z ulicznych egzekucji, które były zmorą mieszkańców. Chyba nie dlatego, że nas polubił. Pamiętajmy też, że historia naszych walk o wolność jest bardzo długa i okupiona porażkami, lecz ostatecznie zwycięska, więc gdyby popatrzeć na to z szerszej perspektywy, trudno powiedzieć inaczej niż, że w 1944 przegraliśmy bitwę ale nie wojnę, a nawet, że był to krok do ostatecznego zwycięstwa - niepodległości. Jestem pewien, że choć Powstanie Warszawskie pociągnęło za sobą straszną ofiarę naszego narodu, to nie było bezsensowne i dziwi mnie, że 69 lat po nim, trzeba kogokolwiek do tego przekonywać.

Autor jest socjologiem i blogerem publikującym na portalach Salon24.pl i oraz "Liberte".

A ja napiszę przekornie wobec niektórych, że Powstanie Warszawskie było czymś dla Polski korzystnym i chwalebnym. Bardzo rzadko używam pojęcia dobra Polski, definiując je inaczej niż dobro obywateli, ale w tym wypadku trochę tak zrobię. Czyli innymi słowy, powstanie było czymś dobrym dla tych,  co przeżyli, a ci, co nie przeżyli, z własnej woli przedłożyli ryzyko śmierci w walce nad dalszym życiem w okupowanej Warszawie, które było koszmarem. Poświęcili się dla reszty.

Pozostało 96% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!