Okrągły Stół nie byłby potrzebny i nie byłoby wprowadzenia stanu wojennego 13 grudnia, gdyby wypełniano zapisy Porozumień Sierpniowych. Zapisy Porozumień są wciąż aktualne, jako że Polacy słusznie wciąż domagają się poszanowania zbiorowej mądrości i narodowej racji stanu, przez którą rozumiem przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa, w wymiarze indywidualnym – gwarancje pracy i zbiorowym jako ważnego ogniwa w pokojowym współistnieniu państw. W układzie cząstkowym szereg zapisów porozumienia, jest nadal aktualnych jak np.: wprowadzenie zasad doboru kadry kierowniczej na zasadach kwalifikacji, a nie przynależności partyjnej. Oczywiście treść zapisów należałoby zmodyfikować stosownie do obecnych warunków, ale Porozumienia Sierpniowe powinny być przestrzegane i szanowane przez każdą władze.
Czego PZPR oczekiwała po Porozumieniach Sierpniowych?
Zawsze starałem się być człowiekiem dialogu i porozumienia, co stoczniowcy pamiętają dając temu wyraz przy szeregu spotkań. Zresztą dlatego też zostałem wybrany na I sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Gdańsku. Dzięki stosowanej w Gdańsku praktyce politycznej, otrzymywania bieżących i naturalnych kontaktów z ludźmi pracy wszystkich środowisk wiedziałem jak duży jest poziom niezadowolenia społecznego na Wybrzeżu. Organizowałem spotkanie świeżo wybranego pierwszego sekretarza KC PZPR Edwarda Gierka z pracownikami Stoczni Gdańskiej w 25 stycznia 1971 roku, kiedy padło słynne: „Pomożemy!". Przez lata w Gdańsku narastało niezadowolenie społeczne, z czego centrala nie zdawała i nie chciała sobie zdawać sprawy. Przez długi czas współpracowałem z grupą lokalnych światłych ludzi, którymi byli głównie ludzie nauki, kultury, dziennikarze, od których dowiadywałem się na tzw. „czwartkowych kawach", nie "obiadach czwartkowych" jakie są nastroje w różnych środowiskach. Ludziom coraz mocniej doskwierała szara rzeczywistość. Rybacy i marynarze przywozili wieści o tym jak żyje się na zachodzie. Wiedziałem, że w naszym regionie sprawy nie idą w dobrym kierunku. Z nieżyjącym już wojewodą gdańskim prof. Jerzym Kołodziejskim przygotowaliśmy raport na temat lokalnych nastrojów społecznych i w 1979 r. przedstawiliśmy ten dokument na posiedzeniu Biura Politycznego KC PZPR. Towarzysze niedowierzali naszej analizie. Wkrótce doszło do strajków w stoczni. Po stoczni roznosiły się plotki, że planowany jest desant wojska. Władze w Gdańsku od początku przyjęły stanowisko, że problem należy rozwiązać wyłącznie poprzez dialog. Wszyscy mieliśmy świeżo w pamięci krwawy grudzień 1970 r. . Zawsze starałem się utrzymać dobre relacje z ludźmi pracy, a swój dzień często rozpoczynałem od wizyty w stoczni. Kiedy wybuchł strajk, przystąpiliśmy do rozmów z robotnikami i szukania dróg porozumienia. Wspólnie ze strajkującymi mocowaliśmy się z Warszawą, a Warszawa mocowała się z Moskwą.
Co by się stało, gdyby władze nie zgodziły się na porozumienie z robotnikami?
Na jednej z telekonferencji odpowiedziałem Edwardowi Gierkowi, że przeszedłbym do stoczni, bo tam jest Polska. Gierek powiedział mi: - idźcie i rozmawiajcie z protestującymi. Ważnym aktem symbolicznym było wydanie przeze mnie zgody na mszę świętą na prośbę pani Ani Walentynowicz. Zgodę na pierwszą w krajach demokracji ludowej mszę na terenie zakładu pracy, stoczniowcy chcieli ode mnie dostać na piśmie. I dostali z urzędu ds. wyznań wojewody, a także podpisanie przez mnie gwarancje bezpieczeństwa dla komitetów strajków. Dokument ten pod dziś dzień znajduje się na wystawie pt.: „Polskie Drogi do Wolności". Musiałem zabiegać o zgodę centrali, ale udało się przekonać „górę". Msza zawsze łagodzi emocje i skłania do rozumnej i odpowiedzialnej samoorganizacji i dialogu. Będąc w partii zawsze byłem członkiem organizacji robotniczych. 22 sierpnia pojechałem do Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni, gdzie była moja macierzysta organizacja partyjna. Strajk, którym kierował Andrzej Kołodziej, przybrał formę, która wymagała zbliżenia. Robotnicy przejęli zakładową drukarnię i pod zamknięciem trzymali władze stoczni. Członków PZPR zmuszano do opuszczenia stoczni. Do Gdyni pojechałem z ministrem przemysłu ciężkiego Andrzejem Jedynakiem. Strajkujący traktowali nas podejrzliwie. Kiedy doszło do spotkania z robotnikami, to zacząłem im tłumaczyć, że nie można naruszać godności członków PZPR, bo są oni takimi samymi pracownikami stoczni, jak ci bezpartyjni. Udało się. Nastrój w stoczni się poprawił. Został nawiązany dialog strajkujących z władzą. Później w Warszawie na IV plenum KC PZPR, mówiłem o protestach na Wybrzeżu, że to jest autentyczny protest klasy robotniczej i trzeba na niego odpowiedzieć dialogiem. Wytupano mnie. Poparł mnie tylko członek KC prof. Tadeusz Łomnicki.
Cała Polska stanęła, a robotnicy mówili o panu: „Łysy jest z nami". Jak reagowały na pana władze?