– Nie tak miało wyglądać to spotkanie. Takich błędów jak dziś nie popełniliśmy w ciągu ostatniego roku – nie ukrywał selekcjoner Urugwaju Oscar Washington Tabarez. – Zagraliśmy źle, nie zasłużyliśmy na zwycięstwo.
Po grudniowym losowaniu grupę D z trzema byłymi mistrzami świata (nigdy wcześniej się to nie zdarzyło) natychmiast okrzyknięto grupą śmierci, ale nikt chyba się nie spodziewał, że po pierwszej kolejce liderem tabeli będzie Kostaryka. Reprezentacja, której największym sukcesem był awans do 1/8 finału mundialu 1990. Łupem mieli się podzielić Anglicy, Włosi i Urugwajczycy. – Żadnego z tych zespołów jeszcze nie pokonaliśmy. Może to jest ten moment – mówił Jorge Luis Pinto, Kolumbijczyk trenujący Kostarykę od 2011 roku.
Do przerwy nic nie zapowiadało, by ta zła seria się skończyła. Urugwaj prowadził po bramce Edinsona Cavaniego z rzutu karnego (faul byłego piłkarza Wisły Kraków Juniora Diaza na Diego Lugano), Luis Suarez mógł spokojnie oglądać mecz z ławki rezerwowych. Wydawało się, że jego koledzy chcą zachować siły na kolejne spotkania.
Kostaryka poczuła, że zwycięstwo jest w zasięgu ręki. – Kiedy zeszliśmy po pierwszej połowie do szatni, byliśmy spokojni, nikt nie krzyczał, wiedzieliśmy, że jeszcze wszystko można zmienić – opowiadał Joel Campbell. 22-letni napastnik pokazał, dlaczego już trzy sezony temu Arsene Wenger sprowadził go do Arsenalu. Kilka minut po przerwie strzelił wyrównującą bramkę, asystował przy trafieniu Marco Ureny na 3:1. Doprowadzał rywali do frustracji, zatrzymać potrafił go tylko Maximiliano Pereira – kopiąc go brutalnie bez piłki.
Campbell w Arsenalu jeszcze nie zadebiutował, dopiero rok temu dostał pozwolenie na pracę w Anglii. Był wypożyczany do Lorient i Betisu Sewilla, a ostatnio grał z Olympiakosem Pireus w Lidze Mistrzów. I mało brakowało, by wyeliminował z niej Manchester United. Zdobył ładnego gola, Grecy zwyciężyli u siebie 2:0, ale w rewanżu stracili trzy bramki i do ćwierćfinału nie awansowali.