Umowa stowarzyszeniowa UE–Ukraina, której podstawową częścią jest strefa wolnego handlu, doprowadziła do protestów na Majdanie, upadku Janukowycza, a w konsekwencji do rosyjskiej agresji na Krymie i w Donbasie
W tym tygodniu Parlament Europejskiej z jednej strony, a ukraińscy deputowani z drugiej – ratyfikują umowę. Tyle że nie ma to już praktycznego znaczenia, bo pod presją Rosji UE, za zgodą Ukrainy, zadecydowała o opóźnieniu wejścia jej w życie o rok. Miała zacząć obowiązywać od 1 stycznia 2015 r., nowy termin opiewa na początek 2016 roku. – Przyczyną była trudna sytuacja gospodarcza na Ukrainie – powiedział Karel De Gucht, unijny komisarz ds. handlu. Oczywiście ten nowy termin może zostać znów przesunięty.
– Politycznie jest to sygnał katastrofalny – mówi „Rz" Joerg Forbrig, ekspert w berlińskim biurze German Marshall Fund. – To wygląda jak zwycięstwo Rosji i porażka UE oraz Ukrainy – dodaje. Według niego prezydent Petro Poroszenko i rządząca ekipa poniosą tego skutki w wyborach, które odbędą się 26 października.
Moskwa od dawna przekonywała, że umowa o wolnym handlu między UE i Ukrainą jest dla niej niekorzystna i w odpowiedzi zastosuje sankcje gospodarcze wobec Ukrainy. Ale umowa była czymś więcej niż porozumieniem handlowym: miała przeorać ukraiński system gospodarczy i polityczny i zmusić ten posowiecki kraj do wprowadzania porządku prawnego na wzór unijny.
To miał być początek europejskiej integracji Ukrainy. Rosja nie poprzestała więc na sankcjach czysto handlowych – zdecydowała się też na ofensywę militarną i destabilizację Ukrainy przez wspieranych przez siebie separatystów. Równolegle przekonywała, że ma merytoryczne zarzuty wobec umowy UE–Ukraina, i dała się namówić na trójstronne konsultacje, najpierw na poziomie technicznym, potem politycznym.