Donald Tusk wziął w niedzielę udział w kijowskim Marszu Godności. „Przyjeżdżam, aby wyrazić solidarność z ukraińskim narodem w tych trudnych czasach" – napisał przed wylotem z Brukseli na Twitterze.
Petro Poroszenko do inicjatywy Polaka przywiązał dużą wagę. Jego zdaniem przyjazd w tak symbolicznym dniu Tuska i innych liderów Europy „to sygnał, że drzwi do Unii Europejskiej są wciąż otwarte". Ocena Poroszenki wydaje się jednak zdecydowanie przesadzona.
– W Brukseli nie ma żadnej poważnej dyskusji na temat przyjęcia Ukrainy do Unii. A gdyby nawet była, to nie Tusk będzie miał na nią istotny wpływ – mówi „Rz" Camille Grand, dyrektor paryskiej Fundacji na rzecz Badań Strategicznych.
Samotność Ukrainy
Być może poza Bronisławem Komorowskim do Kijowa z Tuskiem przyjechali unijni politycy drugiego znaczenia, w tym m.in. prezydent Niemiec Joachim Gauck (którego kompetencje w znacznym stopniu są ceremonialne) oraz prezydenci niewielkiej Litwy i Słowacji, Dalia Grybauskaite i Andrij Kiska. Zabrakło natomiast premierów Wielkiej Brytanii, Hiszpanii czy Włoch, a przede wszystkim kanclerz Angeli Merkel i prezydenta François Hollande'a, którzy w ostatnich tygodniach prowadzili negocjacje z Władimirem Putinem o warunkach pokoju na Ukrainie. To wtedy w imieniu Unii zgodzili się na tak fundamentalne zmiany, jak reforma konstytucyjna na Ukrainie i wstrzymanie integracji kraju z NATO.
W Kijowie przewodniczący Rady Europejskiej zapowiedział, że „w poniedziałek rozpocznie konsultacje o zwiększeniu sankcji w związku z agresją". Zdaniem Tuska Unia „powinna przede wszystkim rozszerzyć sankcje gospodarcze". Polak ocenia, że Moskwa złamała przynajmniej 300 razy uzgodnienia drugiego porozumienia z Mińska z 12 lutego.