Co mam powiedzieć, żeby nie budować lukrowanego pomnika? Zachowałem w sobie takie wspomnienie. Kiedy przygotowywałem „Wróżby kumaka" spotkaliśmy się w Kopenhadze czy Hamburgu i rozmawialiśmy o adaptacji powieści. Spędziliśmy w knajpie około dziesięciu godzin. Grass pił piwo na przemian z wódką. W drugiej połowie dnia uprościł tę procedurę: wlewał wódkę do kufla z piwem. Starszy pan! I przez cały czas był kompletnie trzeźwy, kontaktowy, błyskotliwy, chwilami po swojemu ironiczno-złośliwy.
Jego powieść „Idąc rakiem" jest fantastycznym materiałem na film. Kiedyś próbowałem go namówić, żeby pozwolił mi to sfilmować. Ale nie zgodził się. Może chciał. żeby taki film powstał za oceanem, za wielkie pieniądze? Natomiast w przypadku „Wróżb kumaka" to była jego inicjatywa. Bo początkowo miał je robić niemiecki reżyser. I właśnie Grass powiedział: „Nie. To powieść o pojednaniu. To ma być koprodukcja polsko-niemiecka i ma to wyreżyserować reżyser z Polski".
Nie chciał wtrącać się do scenariusza. Uznał, że powieść to powieść, a film to film - rządzi się własnymi prawami. Zależało mu tylko na kilku rzeczach. Nie pozwolił mi zmienić sceny finałowej. Miałem wrażenie, że bohaterowie nie powinni zginąć we Włoszech. To była bardzo literacka sytuacja, chciałem, by na ekranie umarli w Polsce lub w Niemczech. Ale trafiłem na mur. Dla niego te Włochy z całą swoją kulturą antyczną i śródziemnomorską były ważne.
W czasie zdjęć Grass nie odwiedzał nas na planie, ale był kilka razy w Polsce, kiedy już montowaliśmy materiały i wtedy się z nim spotykałem. Przyjechał na premierę do Gdańska. Był bardzo zadowolony. On zresztą kochał Gdańsk, ogarniała go tam zawsze nostalgia. Korzenie były dla niego bardzo ważne. Uwielbiał też Pawła Huellego, każdy pobyt w Gdańsku był dla niego okazją do rozmów z nim. Paweł zresztą też go bardzo lubił. Kilka dni temu właśnie opowiadał mi o stykach swojej ostatniej powieści „Śpiewaj ogrody" z prozą Grassa.
Jak go zapamiętam?. Grass był niewysoki. Skośne, ironiczne oczy. Ale z niebywałym ładunkiem energii.