Na południowym ukraińskim froncie znów zrobiło się gorąco. Kiedy władze w Kijowie w poniedziałek anulowały porozumienie z Moskwą dotyczące tranzytu rosyjskich żołnierzy przez terytorium Ukrainy do Naddniestrza, w rosyjskich mediach zawrzało.
Wszystko dlatego, że znajdująca się na terenie nieuznawanej republiki rosyjska baza wojskowa została całkowicie odizolowana. Gdy w 1995 roku radziecka 14. Armia została zlikwidowana, pozostało tam na stałe około 2 tys. rosyjskich żołnierzy i znajduje się ponad 20 tys. ton amunicji. Obecnie jedyną legalną drogą, którą Rosjanie docierają do swojej bazy, pozostaje lotnisko w Kiszyniowie, jednak władze Mołdawii w ostatnim czasie zaostrzyły warunki przejazdu dla rosyjskich wojskowych.
„Czy zablokowana rosyjska baza wojskowa nie powtórzy losu bazy w Osetii Południowej po gruzińskiej agresji?" – sugeruje autor artykułu w rządowej „Rossijskoj Gazietie". „Kijów zdecydował się zablokować 500-tysięczny region, w którym mieszka 200 tys. rosyjskich i 80 tys. ukraińskich obywateli" – konkludował.
Rosyjskie ministerstwo obrony w czwartek rozpoczęło ćwiczenia swoich jednostek znajdujących się na terenie Naddniestrza. Według ukraińskich mediów w odpowiedzi na rosyjskie manewry Kijów skierował na granicę z enklawą dodatkowe siły, a wcześniej rozmieścił tam systemy obrony przeciwlotniczej S-300.
– Zagrożenie to istnieje nie od dziś, gdyż znajdują się tam co najmniej 2 tys. rosyjskich żołnierzy – mówi „Rz" Ołeksij Melnyk, ekspert ds. bezpieczeństwa międzynarodowego z kijowskiego Centrum Razumkowa. – W warunkach zaostrzenia sankcji użycie tej siły przeciwko Ukrainie nie byłoby logiczne. Z uwagi jednak na brak logiki działań Moskwy przez ostatnie 15 miesięcy sytuacja jest bardzo niepokojąca – dodaje.